Przejdź do głównej zawartości

Gotowanie precyzyjne

Po sesji z nagimi kobietami człowiek robi się głodny. Zaprosiłem więc dzisiaj do studia osobę, dla której gotowanie jest sensem życia. Ania jest autorką jednego z najpopularniejszych blogów o gotowaniu i pieczeniu, www.namiotle.widmo.biz , a to oznacza, że musi na prawdę umieć dobrze gotować. Mając tak znakomitego szefa kuchni, mogłem sobie wybrać dowolną potrawę świata. Zastanawiałem się nad czymś egzotycznym, np. coś z tradycyjnej kuchni  Pigmejów, kusiły mnie argentyńskie steki, nie do pogardzenia byłaby też rolada, kluski i modro kapusta. Zdecydowałem się w końcu na risotto.Trudno powiedzieć, jaki wpływ miał na to telefon od kumpla, że potrzebuje pilnie zdjęcia risotto. Tak długo mnie przekonywał o zaletach tej potrawy, aż zdecydowałem - na obiad będzie risotto!

Ania zabrała się do przygotowania potrawy, a ja do zapewnienia sobie oprawy wizualnej godnej jej dzieła. Wiadomo, że je się oczami. Musiałem więc zadbać o dobre światło, które już na pierwszy rzut oka sprawi, że nie będę się mógł oprzeć pokusie zjedzenia obiadu. Nie ma przecież w tym nic dziwnego, jedni dbają o wystrój stołu, ja dbam o światło. Trochę myślałem, jaki klimat sobie stworzyć: romantyczna kolacja, wiosenny poranek? Stanęło na przedpołudniowym słońcu. Uznałem, że to najlepiej będzie pasować do włoskiego dania.
Gdy ja ustawiałem światło, Ania kończyła przygotowania. Jako perfekcjonistka, chciała, by każde ziarenko ryżu leżało dokładnie tam, gdzie sobie je wyobrażała. Czułem coraz większy głód ale na dobre rzeczy warto poczekać.
W końcu ja skończyłem swoją robotę, a Ania swoją. Popatrzyłem krytycznym okiem...Tak, wszystko wyglądało znakomicie! Mogłem zabierać się do jedzenia. Usiadłem przy stole i zatopiłem widelec w doskonałej konsystencji risotto. Co za zapach, co za smak! Co za precyzja w ułożeniu ziarenek ryżu!
Muszę koniecznie częściej zapraszać Anię do studia.

Aha, w ostatniej chwili przypomniałem sobie o zdjęciu dla kumpla, niech chociaż popatrzy, jak to wyglądało.


To jeszcze półprodukt, ale przygotowania idą pełną parą.


Komentarze

gumiber pisze…
gdzieś słyszałem, żeby zrobić smaczne zdjęcia kulinarne trzeba unikać brązowego koloru... chyba chodziło tu o spaleniznę... :)
Artur Nyk pisze…
Też nie polecam spalenizny. Trudno się ją retuszuje :)

Popularne posty z tego bloga

Jestem za głupi czyli o sztuce nowoczesnej raz jeszcze...

Wracam powoli do normalnego trybu pisania codziennie.... mam nadzieję:) Rozleniwiłem się ostatnio, to fakt, za to spędzałem czas bardzo przyjemnie :) Jednym z efektów była wizyta w MOCAKu, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie . Miałem od dawna wielką ochotę zobaczyć to muzeum, głównie z powodów architektonicznych. I rzeczywiście, muzeum zachwyca. Nie ma tu mowy, byśmy mogli mieć kompleksy w porównaniu z innymi muzeami tego typu na świecie. Mimo swojego ogromu, budynek jest bardzo kameralny. Czysta forma architektoniczna pozwala na ekspozycje każdej możliwej formy sztuki.

Aperture vs Lightroom czyli test nieobiektywny

Przy okazji jednego z ostatnich postów na temat Aperture, jeden z czytelników o pseudonimie Kashiash, spytał, co zyska przechodząc z Lightrooma na Aperture. Uznałem, że to bardzo dobre pytanie, co najmniej tak samo ważne jak to, czy lepszy jest Canon czy Nikon. Wy oczywiście wiecie, co ja o tym sądzę :) Aby podejść do tematu solidnie, ściągnąłem trial Lightrooma, by zobaczyć, co się pojawiło nowego w czwartej wersji. Przyznaję się, że nie poświęciłem kilkunastu godzin na dogłębne poznanie wszystkich funkcji i mogę się mylić co do szczegółów. Aby było łatwo porównać oba programy, stworzyłem katalog z trzydziestoma zdjęciami i wgrałem do każdego z programów. Nie będzie to kompletny test, a raczej skupienie się na istotnych różnicach. Nie miejcie wątpliwości, że wychodzę z założenia o wyższości Ap, gdybym tak nie uważał, to nie używałbym go :) Postarałem się jednak znaleźć też wszystkie pozytywne cechy Lr. Ponieważ nie pracuję na nim, mogłem o czymś nie wiedzieć i przez to pominąć jak...

Historyczne odkrycie w lodówce

To odkrycie zaczęło się bardzo trywialnie. Po kilku latach podjąłem decyzję: trzeba rozmrozić wreszcie lodówkę. W szufladzie na dole od dawna leżał jakiś mały pakunek w czarnym worku. Jakoś nigdy nie zastanawiałem się, co w nim jest. Czasem rodzice przechowują coś w mojej lodówce, gdy brakuje im już miejsca we własnej. Sądziłem, że to właśnie jedna z tych rzeczy. Dzisiaj dotarło do mnie, że nigdy nie zastanowiłem się, dlaczego ten pakunek leży tam od tak dawna... Zajrzałem do środka. Tak rozpocząłem sentymentalną podróż w głąb czasu. W środku był cały przekrój filmów, jakich kiedyś używałem. Parę wąskich, szerokie negatywy i diapozytywy, a nawet klisze 4x5 cala. Nie mam pojęcia, ile lat tam leżały, myślę, że około pięciu. Oczywiście wszystkie są już od dawna przeterminowane. Dawno już nie widziałem filmów, a kiedyś był to chleb codzienny. Przypomniało mi się, które z nich najbardziej lubiłem. Znalazłem tu negatyw Kodaka, Portra 160VC czyli vivid color i 160NC, natural color, dwa filmy...