Przejdź do głównej zawartości

Czy na wykładzie można się czegoś nauczyć?

Dzisiaj razem Z Grzegorzem Klatką poprowadziliśmy wykład o różnicach i cechach wspólnych fotografii reklamowej i reportażowej. Pokazaliśmy trochę zdjęć, poopowiadaliśmy o nich, odpowiedzieliśmy na pytania słuchaczy i potem poszliśmy w gronie znajomych na piwo. Ale nie o tym chciałem dzisiaj napisać.

Zastanawiałem się  nad wykładami i prezentacjami fotografów, w których brałem kiedyś udział. Czy dały mi coś i czy coś w nich wyniosłem. Przecież inaczej nie byłoby sensu na takie imprezy chodzić, zdjęcia mogę sobie obejrzeć na stronie fotografa, a ze znajomymi wolę spotkać się w knajpie.

Byłem na wykładzie Ryszarda Horowitza parę lat temu. Zapamiętałem go podwójnie. Po pierwsze, poczułem się wyróżniony przez Horowitza i zaproszony do pierwszego rzędu. Gdybym w tym miejscu zakończył wyjaśnienia, mógłbym zostawić Was w przeświadczeniu o mojej bliskiej znajomości z Ryśkiem. Niestety, było trochę inaczej. Po prostu, jak zwykle spóźniłem się i gdy wszedłem na salę, wszystkie miejsca były już zajęte. Miałem nadzieję, że moje spóźnienie nie zostanie zauważone i jednocześnie rozpaczliwie rozglądałem się za jakimkolwiek wolnym miejscem. I wtedy sam Mistrz wskazał mi wolne miejsce w pierwszym rzędzie :)
Po drugie zapamiętałem podejście Horowitza do swojej pracy. Ktoś z publiczności zadał długie i skomplikowane pytanie, zawierające mnóstwo mądrych słów. W połowie tego pytania już się zgubiłem, o co chodziło. Pytający mówił coś o aspektach, filozofii, wartości, głębi i sztuce. Horowitz popatrzył na niego i odpowiedział jednym zdaniem: Proszę pana, to są tylko fotografie....
Z miejsca polubiłem go jeszcze bardziej.
Pamiętam, że na wykładzie była mowa o technice zrobienia wielu zdjęć, parę rzeczy nawet zapadło mi w pamięć. Ale najbardziej zapamiętałem właśnie tamtą wypowiedź: To są tylko fotografie.
Nie dorabiam do moich zdjęć żadnej filozofii, to tylko reklama. To tylko coś, co sprawia mi przyjemność. Tylko coś, co jest moim sposobem na życie.

I świetną sprawą jest przekonać się, że ktoś, kogo podziwiamy, ma podobne podejście do fotografii.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zacznijmy od Volvo czyli wreszcie koniec

Już dawno nie miałem tak intensywnego okresu w pracy jak te ostatnie kilka miesięcy. Patrząc co się działo na blogu to,  mogło to wyglądać jakbym nic nie robił, a w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Jeździłem po Polsce, zrobiłem 2,083 kalendarza, prowadziłem warsztaty, sam wziąłem udział w jednych, przekonałem się, że z Włochami pracuje się jednak bardzo dobrze, wsparłem na Kickstarterze projekt budowy podobno najlepszego na świecie filtra polaryzacyjnego, zepsułem kartę graficzną, przeszedłem z Aperture na Capture One, nakręciłem mój pierwszy film poklatkowy, przekonałem się, że Retina to nie zawsze dobra rzecz, wpadłem na jeden rewelacyjny pomysł, fotografowałem w strefach zagrożenia wybuchem, wykładałem na uniwersytecie, zrobiłem moją stronę ( no, prawie.. ), bylem na Nocy Reklamożerców,  kupiłem kilka nowych zabawek i co najważniejsze, zdążyłem kupić bilety na pierwszy pokaz Gwiezdnych Wojen. O wszystkim tym, albo prawie o wszystkim będę niedługo pisał, bo zamier...

Kalendarz Ascomp 2016

Lubię wyzwania. Gdy dowiedziałem się, że klientowi zależy, by zdjęcia do nowego kalendarza zrobić w tym samym miejscu co ostatnio, pomyślałem sobie, że lekko nie będzie. Już za pierwszym razem, sesja tam bardzo trudna, a teraz na dodatek musiałem podnieść sobie poprzeczkę, bo nowy kalendarz nie mógł być podobny do poprzedniego. Miejscem tym bowiem, znowu miała być serwerownia. Nie wiem ilu z was miało okazję zwiedzić serwerownie, ale zakładam, że raczej nie jest to powszechne doświadczenie. Tym, którzy nie mieli tego szczęścia, by zobaczyć serwerowni od środka, postaram się trochę przybliżyć warunki w jakich pracowaliśmy. Wyobraźcie sobie budynek strzeżony jak twierdza. Wysokie płoty, strażnicy, alarmy, wszystkie drzwi z zamkami, śluzy, setki kamer itd. Pomieszczenia z serwerami mają tylko wąskie korytarze pomiędzy szafami. Gdy czasem zdarzyło się, że były to korytarze o szerokości dwóch metrów, to miałem powód do świętowania. W korytarzach na zmianę wieje, albo bardzo zimne, albo...

Widziałem "Gwiezdne Wojny - Przebudzenie mocy" czyli recenzja na gorąco bez spojlera

Nazywam się Artur Nyk i jestem fanem Gwiezdnych Wojen. Dziesięć minut temu wróciłem do domu i wiem, że teraz nie zasnę, więc lepiej opiszę moje wrażenia. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Gwiezdnymi Wojnami. Rok 1979, kwiecień lub maj. Dostać bilety na film to był wielki wyczyn. W końcu mojemu ojcu udało się to dniu, gdy Polacy grali jakiś ważny mecz. Wrażenie było kolosalne. Wtedy ten film wyprzedzał wszystko inne o lata świetlne. A ja na dodatek widziałem go, na chyba największym ekranie w Polsce, w kinie w katowickim Spodku. Wyobraźcie sobie salę kinową na 4500 osób !!!! A na gigantycznym ekranie (29x15 m ) widzicie przelatujący niszczyciel Imperium. To było coś! Choć ja najbardziej zapamiętałem scenę, gdy Lea, Luke, Chewie i Han Solo próbują się wydostać ze zgniatarki śmieci. Zapamiętałem tą scenę może dlatego, że akurat wtedy wróciłem z …wc. I dzisiaj znowu poczułem się jak wtedy. Jakbym miał znów 10 lat. Widzę żółte napisy przesuwające się na rozgwieżdżonym tle. I zno...