Przejdź do głównej zawartości

Hoży doktorzy

Ostatnio wkręciłem się w oglądanie tego serialu. Lubię humor tego rodzaju, a do tego akcja nie jest łatwo przewidywalna. Kiedyś bardzo lubiłem "Nemocnice na kraji mesta", czyli Szpital na peryferiach. Ciekawy jestem, czy teraz bym go oglądał równie chętnie, co wtedy. Pewnie tak, bo czeskie filmy ciągle mnie bawią.

Moje zainteresowanie szpitalnymi komediami postanowiłem kiedyś wykorzystać do sesji zdjęciowej. Wymyśliłem sobie historyjkę o kawie, która ratuje życie i stawia na nogi. Niektórzy pewnie znają to co rano.

Maja załatwiła mi kontakt do prywatnej kliniki z salą operacyjną. Młody chirurg z kliniki miał nam pozować jako chirurg leczący kawą. Do momentu dnia sesji wszystko układało się dobrze. Problemy zaczęły się w dniu zdjęć.
Gdy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że chirurg poprzedniego dnia złamał rękę. Z gipsem jakoś nie pasował do koncepcji. Na szczęście szybko znaleźliśmy zastępcę.
Rozłożyliśmy moje lampy, dwa razy spytałem się, czy mogę je podłączyć do instalacji na sali operacyjnej. Zrobiłem kilka błysków na próbę i wszystko padło. Instalacja nie wytrzymała, ups'y nie zadziałały.

Ordynator nie był raczej zadowolony, gdy dowiedział się, że moje lampy zepsuły instalację. Ale gdy opadły pierwsze emocje, stwierdził, że to w sumie dobrze, bo dzięki temu dowiedział się, że ups'y za kupę kasy nie działają. Zawsze to lepiej dowiedzieć się o tym w trakcie sesji, zamiast w trakcie operacji.

Dalej poszło już łatwiej. Tylko od dłuższego czasu nie mogę się zabrać za dokładną obróbkę zdjęć. Na razie więc zobaczcie wersje robocze.

Komentarze

Anonimowy pisze…
Dobra kawa faktycznie stawia na nogi :-)
Możesz sprawdzić na Kino Polska, czy Nemocnice na kraji mesta nie rozczarowują. Od kilku tygodni - bodajże w niedzielę - można oglądać serial.
pozdrawiam :)

Popularne posty z tego bloga

Zacznijmy od Volvo czyli wreszcie koniec

Już dawno nie miałem tak intensywnego okresu w pracy jak te ostatnie kilka miesięcy. Patrząc co się działo na blogu to,  mogło to wyglądać jakbym nic nie robił, a w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Jeździłem po Polsce, zrobiłem 2,083 kalendarza, prowadziłem warsztaty, sam wziąłem udział w jednych, przekonałem się, że z Włochami pracuje się jednak bardzo dobrze, wsparłem na Kickstarterze projekt budowy podobno najlepszego na świecie filtra polaryzacyjnego, zepsułem kartę graficzną, przeszedłem z Aperture na Capture One, nakręciłem mój pierwszy film poklatkowy, przekonałem się, że Retina to nie zawsze dobra rzecz, wpadłem na jeden rewelacyjny pomysł, fotografowałem w strefach zagrożenia wybuchem, wykładałem na uniwersytecie, zrobiłem moją stronę ( no, prawie.. ), bylem na Nocy Reklamożerców,  kupiłem kilka nowych zabawek i co najważniejsze, zdążyłem kupić bilety na pierwszy pokaz Gwiezdnych Wojen. O wszystkim tym, albo prawie o wszystkim będę niedługo pisał, bo zamier...

Kalendarz Ascomp 2016

Lubię wyzwania. Gdy dowiedziałem się, że klientowi zależy, by zdjęcia do nowego kalendarza zrobić w tym samym miejscu co ostatnio, pomyślałem sobie, że lekko nie będzie. Już za pierwszym razem, sesja tam bardzo trudna, a teraz na dodatek musiałem podnieść sobie poprzeczkę, bo nowy kalendarz nie mógł być podobny do poprzedniego. Miejscem tym bowiem, znowu miała być serwerownia. Nie wiem ilu z was miało okazję zwiedzić serwerownie, ale zakładam, że raczej nie jest to powszechne doświadczenie. Tym, którzy nie mieli tego szczęścia, by zobaczyć serwerowni od środka, postaram się trochę przybliżyć warunki w jakich pracowaliśmy. Wyobraźcie sobie budynek strzeżony jak twierdza. Wysokie płoty, strażnicy, alarmy, wszystkie drzwi z zamkami, śluzy, setki kamer itd. Pomieszczenia z serwerami mają tylko wąskie korytarze pomiędzy szafami. Gdy czasem zdarzyło się, że były to korytarze o szerokości dwóch metrów, to miałem powód do świętowania. W korytarzach na zmianę wieje, albo bardzo zimne, albo...

Widziałem "Gwiezdne Wojny - Przebudzenie mocy" czyli recenzja na gorąco bez spojlera

Nazywam się Artur Nyk i jestem fanem Gwiezdnych Wojen. Dziesięć minut temu wróciłem do domu i wiem, że teraz nie zasnę, więc lepiej opiszę moje wrażenia. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Gwiezdnymi Wojnami. Rok 1979, kwiecień lub maj. Dostać bilety na film to był wielki wyczyn. W końcu mojemu ojcu udało się to dniu, gdy Polacy grali jakiś ważny mecz. Wrażenie było kolosalne. Wtedy ten film wyprzedzał wszystko inne o lata świetlne. A ja na dodatek widziałem go, na chyba największym ekranie w Polsce, w kinie w katowickim Spodku. Wyobraźcie sobie salę kinową na 4500 osób !!!! A na gigantycznym ekranie (29x15 m ) widzicie przelatujący niszczyciel Imperium. To było coś! Choć ja najbardziej zapamiętałem scenę, gdy Lea, Luke, Chewie i Han Solo próbują się wydostać ze zgniatarki śmieci. Zapamiętałem tą scenę może dlatego, że akurat wtedy wróciłem z …wc. I dzisiaj znowu poczułem się jak wtedy. Jakbym miał znów 10 lat. Widzę żółte napisy przesuwające się na rozgwieżdżonym tle. I zno...