Przejdź do głównej zawartości

Ile naprawdę kosztuje zdjęcie

Pisałem już kiedyś na ten temat. Ale chcę wrócić do tego, aby popatrzeć na wycenę z drugiej strony.

Wyceniając zdjęcia, podaję zwykle cenę dnia zdjęciowego albo konkretnej fotografii. W kalkulacji jest podany również koszt wizażystki, stylistki, fryzjera, scenografii, cateringu, asystenta, obróbki, no i oczywiście praw autorskich.
Tylko, że to ciągle nie jest prawdziwa suma kosztów. Załóżmy na potrzebę  naszych rozważań, że robię sesję, z której na czysto zostaje mi 1000 zł. Patrząc na to z jednej strony wygląda to bardzo fajnie. Przychodzę do studia, pracuję kilka godzin i jestem bogatszy o 1000 zł.
A teraz zobaczmy jak to wygląda z drugiej strony.

1. Papiery czyli nuda i koszmar
Najpierw zaczyna się od rozmów z klientem, czasem jest to kilka rozmów telefonicznych, czasem trzeba jechać na rozmowę, zobaczyć miejsce czy produkt. Trzeba również przed sesją spisać umowę, zorganizować całą ekipę, potem jeszcze raz potwierdzić terminy. Po sesji trzeba wystawić fakturę, spisać umowy zlecenie z ekipą, zająć się opłaceniem tych umów.
Czas, jaki to wszystko zajmuje, to od jednego do dwóch dni.


2. Edycja czyli zmora
Po sesji musimy wybrać zdjęcia dla klienta. 500 do 1000 zdjęć z jednej sesji to norma. Trzeba to wszystko przejrzeć, porównać, wysłać klientowi do ostatecznego wyboru te wstępnie uznane za najlepsze albo samemu zdecydować, co powinno iść do obróbki. A gdy już mamy te najlepsze, trzeba ustalić, jak będą obrobione, czasem zrobić kilka prób i wersji.
Zaraz po sesji koniecznie jeszcze trzeba zadbać o archiwizację całego materiału, a po jakimś czasie znowu trzeba zweryfikować, co wyrzucamy z archiwum, a co zostaje na zawsze.
Czas, minimum jeden dzień.

3. Sprzątanie czyli konieczność
Przed sesją i po niej trzeba posprzątać, rzecz oczywista, ale czy ktoś z Was brał to pod uwagę, kalkulując sesję?
Czas, parę godzin.

4. Sprzęt czyli TOCOZAROBIĘITAKWYDAMNASPRZĘT
To też wydaje się oczywiste, ale kto z drugiej strony uwzględnia to w kalkulacji? Na Zachodzie jest to często spotykana opcja wyceny. Tam po prostu fotograf wpisuje koszt wypożyczenia sprzętu i studia, bo  jest to normalne, że fotograf nie musi mieć wszystkiego.
Sprzęt profesjonalny jest trwały, ale nie wieczny, co jakiś czas trzeba coś wymienić czy dokupić. Gdy przeliczymy to w skali roku, okaże się, że kilka (albo kilkanaście) sesji trzeba zrobić tylko po to, by kupić nowe zabawki.
Statyw wytrzyma dwadzieścia lat bez problemu, obiektyw może nawet podobnie, ale aparat czy komputer?
Doliczcie do tego koszt samochodu, paliwa, wynajęcia studia itd.

Jak wszystko podliczycie to może się okazać, że na tej sesji nic nie zarobiłem, a tylko zmniejszyłem nieco deficyt :)
I wtedy okazuje się, dlaczego dzień pracy musi kosztować czasem kilka razy więcej niż te 1000 zł ...

Komentarze

Anonimowy pisze…
Świetny Artykuł .. :)
gumiber pisze…
uniwersalny :)
Anonimowy pisze…
Niewielkie doświadczenie i przeważająca nad nim chęć zrealizowania zlecenia często doprowadza do sytuacji zniżkowych :)
Unknown pisze…
A weź to wytłumacz klientowi skąd koszty tak duże... odpowiedź przeważnie brzmi na stockach jest zdjęcie za 50zł...

Popularne posty z tego bloga

Jestem za głupi czyli o sztuce nowoczesnej raz jeszcze...

Wracam powoli do normalnego trybu pisania codziennie.... mam nadzieję:) Rozleniwiłem się ostatnio, to fakt, za to spędzałem czas bardzo przyjemnie :) Jednym z efektów była wizyta w MOCAKu, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie . Miałem od dawna wielką ochotę zobaczyć to muzeum, głównie z powodów architektonicznych. I rzeczywiście, muzeum zachwyca. Nie ma tu mowy, byśmy mogli mieć kompleksy w porównaniu z innymi muzeami tego typu na świecie. Mimo swojego ogromu, budynek jest bardzo kameralny. Czysta forma architektoniczna pozwala na ekspozycje każdej możliwej formy sztuki.

Aperture vs Lightroom czyli test nieobiektywny

Przy okazji jednego z ostatnich postów na temat Aperture, jeden z czytelników o pseudonimie Kashiash, spytał, co zyska przechodząc z Lightrooma na Aperture. Uznałem, że to bardzo dobre pytanie, co najmniej tak samo ważne jak to, czy lepszy jest Canon czy Nikon. Wy oczywiście wiecie, co ja o tym sądzę :) Aby podejść do tematu solidnie, ściągnąłem trial Lightrooma, by zobaczyć, co się pojawiło nowego w czwartej wersji. Przyznaję się, że nie poświęciłem kilkunastu godzin na dogłębne poznanie wszystkich funkcji i mogę się mylić co do szczegółów. Aby było łatwo porównać oba programy, stworzyłem katalog z trzydziestoma zdjęciami i wgrałem do każdego z programów. Nie będzie to kompletny test, a raczej skupienie się na istotnych różnicach. Nie miejcie wątpliwości, że wychodzę z założenia o wyższości Ap, gdybym tak nie uważał, to nie używałbym go :) Postarałem się jednak znaleźć też wszystkie pozytywne cechy Lr. Ponieważ nie pracuję na nim, mogłem o czymś nie wiedzieć i przez to pominąć jak

Spytaj Artura czyli biblioteki Aperture

Igi pytał się mnie już jakiś czas temu o synchronizację bibliotek w Aperture. Co jak co, ale o tym programie to lubię opowiadać :) Zacznę od początku. Zdjęcia w Aperture można przechowywać albo w bibliotece programu, albo w aktualnym układzie katalogów.  Dla zdecydowanej większości nowych użytkowników programu, pozostawienie zdjęć w ich dotychczasowych lokalizacjach wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Ja też oczywiście właśnie tak na początku zrobiłem. Myśl, że mógłbym wrzucić swoje bezcenne fotografie do jakiejś tajemniczej biblioteki, wydawała się zbyt szalona. Nie miałem jeszcze zaufania do Aperture i byłem przyzwyczajony by mieć dostęp do zdjęć z poziomu systemu.  Wrzuciłem więc wszystkie zdjęcia do Aperture, ale fizycznie zostawiłem w katalogach gdzie były do tej pory. Aperture po pierwszym uruchomieniu zawsze tworzy swoją bibliotekę gdzie są wszystkie możliwe informacje o zdjęciu, ustawienia, miniaturki, podglądy (jpgi o rozmiarach, które sami ustalamy). Na początku w