Przejdź do głównej zawartości

Przegląd portfolio czyli o krytykach, których nie zawsze trzeba słuchać

Mam swoje zdanie na temat : "kto wielkim artystą jest".  A mówiąc konkretnie, mam gdzieś to, co wmawia mi opinia publiczna, autorytety i znawcy. Nie mam kompleksów gdy okazuje się, że nie znam kogoś, kogo znać się powinno. Zawsze jednak chętnie poznaję prace nowych fotografów, grafików, designerów. Każdemu daję równe szanse i każdy  może być uznany za artystę genialnego lub beznadziejnego. Ale jest to tylko moje zdanie i tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia dla samego artysty.
Mam też swoją teorię, że stopień uznania dzieła przez krytyków, jest zależny wprost od nazwiska twórcy. Nie wierzę też, by znawcy posiedli jedyną i niezaprzeczalną wiedzę o tym, co jest dobre, a co kiepskie.
Na czym opieram swoją teorię? Na własnych doświadczeniach, wszystko może się więc okazać jedną wielką bzdurą. Nawet chciałbym, aby tak się stało.

Zdarzenie, które najbardziej przekonało mnie do takiego stwierdzenia, to Przegląd Portfolio w ramach Międzynarodowego Festiwalu Fotografii w Łodzi. Pojechałem tam w nadziei usłyszenia wielu mądrych słów od krytyków. Sama idea imprezy bardzo mi się spodobała i mimo wszystko uważam, że wiele z niej wyniosłem. Rozmawiałem z sześcioma osobami.  Nie wiem, czy to przypadek, ale sposób oceny moich zdjęć był zależny od położenia geograficznego kraju krytyka. A przekrój krajów był na całej linii Północ-Południe. Były to dwie osoby z Włoch, jedna z Czech, dwie z Polski i jedna z Norwegii.  Nie podaję konkretnie nazwisk, bo ich nie pamiętam, gdyby ktoś bardzo chciał je poznać, mam je gdzieś zanotowane.

Pokazałem dwie serie fotografii, moje abstrakcje papierowo-szklane i akty. Dlaczego te, a nie inne? Przyczyna jest prosta, robię głównie zdjęcia reklamowe, najczęściej pojedyncze fotografie i ciężko zebrać je w jakiś projekt. Wybrałem więc te, do których byłem przekonany i które spełniały wymogi organizatorów. Mój wybór od początku skazany był na mniejsze zainteresowanie, by nie powiedzieć, zlekceważenie. O ile abstrakcja jeszcze od biedy jest uznawana, to akt traktowany jest za coś gorszego chyba , że model jest wyjątkowo nieatrakcyjny, a artysta chce pokazać wyalienowanie jego duszy  w aspekcie postmodernistycznego konfliktu jaźni, wtedy uznawany jest za sztukę.

Ocena moich prac była zależna od  klimatu kraju recenzenta. Włochom bardzo się podobały i akty i abstrakcje, Czeszce całkiem się podobało, Polacy byli neutralni, a Norweg  zjechał mnie od góry do dołu. Rozmowa była z nim najkrótsza.  Abstrakcje zbył milczeniem, a gdy obejrzał akty, stwierdził : To wszystko kopie Avedona, nie możesz sam czegoś wymyślić? Ale ja nie przepadam za Avedonem i mało znam jego prace, odpowiedziałem i tak zakończyła się nasza rozmowa. W sumie potem stwierdziłem, że mogę uznać to za rodzaj uznania.
Nie ma więc obiektywnej oceny zdjęć. Jeszcze bardziej ujawniło się to w szczegółach. O jednym ze zdjęć usłyszałem opinie całkowicie odmienne. Podczas gdy jedna osoba chwaliła mnie za wybór  takiego oświetlenia ściany budynku, to inna krytykowała dokładnie to samo i twierdziła, że ściana powinna być w cieniu, aby wydobyć dziewczynę na pierwszy plan.


Gdzie indziej dostałem pochwałę za zestawienia dwóch zdjęć razem, a zaraz potem dowiedziałem się, że to zestawienie jest bardzo nieszczęśliwe...

To wszystko przekonało mnie do jednego poglądu. Nie ma jednego, nieomylnego poglądu. Każdy z tych krytyków był uznanym fachowcem, a jego kompetencji na pewno nie zamierzam kwestionować. Ale każdy miał inne zdanie na ten sam temat. Jeżeli więc ktoś powie Ci, że zdjęcia nadają się tylko do kosza, pokaż je jeszcze komuś innemu. Ale jeżeli uzna je za rewelację, też tak zrób.



Oto kilka ze zdjęć, które wtedy pokazałem





Komentarze

Artur Nyk pisze…
Na prośbę Andrzeja Koniakowskiego, mojego znajomego i wieloletniego członka SPAF, wklejam jego komentarz

Witaj Arturze
Coraz bardziej się wciągam w przeglądanie Twojego Codziennika.
Jest dość ciekawy ( Na początek muszę stopniować oceny aby Ci nie przewrócić w głowie) i na swój sposób intrygujący.
Ostatnia dawka zdjęć szczególnie tych starych była dla mnie miłym wspomnieniem i refleksją nad tym co pamiętamy.Nasze pierwsze wydarte z trzewi fotografie są chyba tym naszym bardzo osobistym krzykiem jestestwa.
Oceny naturalnie nie są obiektywne tyko subiektywne. Problem w tym aby je podać w sposób kulturalny. Dlatego dla mnie wzorem był i nadal jest Jan Sunderlad i jego oceny w dawnym Foto. Pan Jan potrafił wskazać to co jest dobre a słabe strony wolał przemilczeć.Tym samym dla młodego inteligentnego adepta była to cenna wskazówka która nie urażała jego wrażliwej(przecież młodej i nie zahartowanej dumy). W tym tkwiła wielka kultura Jana Sunderlanda!
Serdecznie pozdrawiam Andrzej Koniakowski

Ps.
Ponieważ jeszcze się uczę blogierstwa to nie mogę tego dodać do komentarza blogowego.(z tym logowaniem mam problem pojęciowy)
Jeżeli chcesz to dodaj to co napisałem.

Popularne posty z tego bloga

Jestem za głupi czyli o sztuce nowoczesnej raz jeszcze...

Wracam powoli do normalnego trybu pisania codziennie.... mam nadzieję:) Rozleniwiłem się ostatnio, to fakt, za to spędzałem czas bardzo przyjemnie :) Jednym z efektów była wizyta w MOCAKu, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie . Miałem od dawna wielką ochotę zobaczyć to muzeum, głównie z powodów architektonicznych. I rzeczywiście, muzeum zachwyca. Nie ma tu mowy, byśmy mogli mieć kompleksy w porównaniu z innymi muzeami tego typu na świecie. Mimo swojego ogromu, budynek jest bardzo kameralny. Czysta forma architektoniczna pozwala na ekspozycje każdej możliwej formy sztuki.

Aperture vs Lightroom czyli test nieobiektywny

Przy okazji jednego z ostatnich postów na temat Aperture, jeden z czytelników o pseudonimie Kashiash, spytał, co zyska przechodząc z Lightrooma na Aperture. Uznałem, że to bardzo dobre pytanie, co najmniej tak samo ważne jak to, czy lepszy jest Canon czy Nikon. Wy oczywiście wiecie, co ja o tym sądzę :) Aby podejść do tematu solidnie, ściągnąłem trial Lightrooma, by zobaczyć, co się pojawiło nowego w czwartej wersji. Przyznaję się, że nie poświęciłem kilkunastu godzin na dogłębne poznanie wszystkich funkcji i mogę się mylić co do szczegółów. Aby było łatwo porównać oba programy, stworzyłem katalog z trzydziestoma zdjęciami i wgrałem do każdego z programów. Nie będzie to kompletny test, a raczej skupienie się na istotnych różnicach. Nie miejcie wątpliwości, że wychodzę z założenia o wyższości Ap, gdybym tak nie uważał, to nie używałbym go :) Postarałem się jednak znaleźć też wszystkie pozytywne cechy Lr. Ponieważ nie pracuję na nim, mogłem o czymś nie wiedzieć i przez to pominąć jak

Spytaj Artura czyli biblioteki Aperture

Igi pytał się mnie już jakiś czas temu o synchronizację bibliotek w Aperture. Co jak co, ale o tym programie to lubię opowiadać :) Zacznę od początku. Zdjęcia w Aperture można przechowywać albo w bibliotece programu, albo w aktualnym układzie katalogów.  Dla zdecydowanej większości nowych użytkowników programu, pozostawienie zdjęć w ich dotychczasowych lokalizacjach wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Ja też oczywiście właśnie tak na początku zrobiłem. Myśl, że mógłbym wrzucić swoje bezcenne fotografie do jakiejś tajemniczej biblioteki, wydawała się zbyt szalona. Nie miałem jeszcze zaufania do Aperture i byłem przyzwyczajony by mieć dostęp do zdjęć z poziomu systemu.  Wrzuciłem więc wszystkie zdjęcia do Aperture, ale fizycznie zostawiłem w katalogach gdzie były do tej pory. Aperture po pierwszym uruchomieniu zawsze tworzy swoją bibliotekę gdzie są wszystkie możliwe informacje o zdjęciu, ustawienia, miniaturki, podglądy (jpgi o rozmiarach, które sami ustalamy). Na początku w