Przejdź do głównej zawartości

Jak to jest mieć szczęście i nie zgubić aparatu

Pisałem ostatnio o tym , że warto robić przemyślane zdjęcia i bardzo się mądrzyłem na ten temat. A czasem trzeba mieć po prostu szczęście. 
Robiłem w Tunezji dużą sesję dla biura podróży, gdzie fotografowałem hotele i atrakcyjne dla turystów miejsce. Ekipa była spora, ilość pracy jeszcze większa, a różnice kulturowe olbrzymie. Musiałem bardzo szybko nauczyć się miejscowych obyczajów, zwłaszcza, jak prowadzić kulturalne rozmowy na temat planowania zdjęć. Okazało się, że na początku nie byłem zbyt uprzejmy, mówiłem cicho i spokojnie, jak zawsze. Gdy jednak przyjrzałem się, w jaki sposób nasz kierowca rozmawia ze swoim szefem, pojąłem, jak powinienem to robić. Czyli zacząłem krzyczeć. I okazało się, że teraz jestem dostatecznie uprzejmy, by moje argumenty zostały wzięte pod uwagę. 
Był jeszcze drugi równie skuteczny sposób rozmowy. Gdy na lotnisku zatrzymano nas do kontroli bagaży, bo nasze torby ze sprzętem wyglądały podejrzanie, rozmowa z celnikiem wyglądała tak: co to jest? Aparat. Aha, a to? Obiektyw. Aha, a kamery macie? Nie. A to? Polaroid. Aha, a kamery macie? Nie. Aha, a to? To nadal jest aparat. Aha, a to? Obiektyw. Aha, a kamery...

Gdy po raz dziesiąty zeznałem, że aparat jest aparatem, w końcu uwierzyli, że nie mamy nawet jednej malutkiej kamery. I wpakowali cały nasz sprzęt do wielkiego worka na śmieci, zaplombowali i obiecali oddać, jak tylko pokażemy pisemną zgodę na robienie zdjęć. Owo zezwolenie miało czekać na nas na lotnisku. I czekało, tylko, że nie było kolesia, który mógł je nam wydać. Ten miły pan pojawił się w swoim biurze o 9:00 rano. My natomiast przylecieliśmy o 4:00 rano... Piękne są wschody słońca w Tunezji na lotnisku. Szkoda tylko, że nie mogłem zrobić zdjęcia, bo mój aparat był w worku na śmieci.
Dowiedzieliśmy się potem, skąd ta miłość do kamer. Mieliśmy piękne dziewczyny i facetów, sprzęt fotograficzny, to co innego mogliśmy robić, jeśli nie damsko-męski film w gorącym klimacie.

Potem już dogadywaliśmy się coraz lepiej i nawet jak się coś nie udawało, to nie mieliśmy kompleksów. Pewnego ranka nasz przewodnik narzekał, że cały poprzedni wieczór pił w knajpie piwo i na końcu dopiero zorientował się, że było bezalkoholowe. My popatrzyliśmy po sobie i też zrozumieliśmy, dlaczego ten specjalny gatunek piwa wczoraj taki dziwnie słaby był...

Nadeszła w końcu ta chwila, gdy pożegnaliśmy się z naszym przewodnikiem i na ostatnie dwa dni już tylko w cztery osoby pojechaliśmy z miejscowymi kierowcami na dwudniowy objazd po Tunezji. Ja słabo mówię po angielsku, oni słabo mówili po angielsku, dogadywaliśmy się więc znakomicie. Na szczęście słowa "Star Wars" są znane przez wszystkich. Pierwszy punkt programu miał być wizytą w domu Lucka Skywalkera, gdzie kręcono film. Jako, że widziałem Gwiezdne Wojny ze sto razy, było to dla mnie jednocześnie najważniejsze wydarzenie tego dnia. Poczułem się tam prawie jak Han Solo:)
Po sfotografowaniu każdego kamyczka, pojechaliśmy do samego serca Sahary. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w knajpce na mocną, słodką herbatę, gdzie rozmawialiśmy już tylko o wizycie na pustyni. Oczyma wyobraźni widziałem już olbrzymie wydmy z wędrującymi po nich wielbłądami. Uwierzyłem, że miejscowi przewodnicy, wiedząc, że mamy zrobić zdjęcia, które rozsławią ich kraj w Polsce, zawiozą nas w niezwykle piękne miejsca.  Przyjechaliśmy i widok rzeczywiście zaparł nam dech w piersiach. To jest serce Sahary? Tak właśnie wygląda? Po to przyjechaliśmy do Tunezji, by zobaczyć małą górkę z piasku rozjechaną przez samochody? Odbyła się więc rozmowa o znanym już schemacie: To jest to najpiękniejsze miejsce? Tak. Chcemy jechać na prawdziwą pustynię. To tu. I to jest to najpiękniejsze miejsce? Tak. Chcemy jechać na prawdziwą pustynię. To tu....

Rozmowa jak zwykle utknęła w martwym punkcie.  Ponieważ od czasu wizyty u Lucka, trzymałem aparat w ręku, zacząłem fotografować. Najpierw nie było nic ciekawego do robienia, ale mój pomysł, by nasz samochód z modelami przejechał krawędzią wydmy, zaowocował serią fajnych zdjęć. 
Na początek z zakopania się nissana, a potem z całej akcji wyciągania go z piasku. Tu okazało się, że kulturowo jesteśmy bardzo zbliżeni i dywaniki samochodowe jednakowo dobrze działają na śniegu, jak i na piasku. Mimo to, stosunki dyplomatyczne z kierowcami zostały na pewien czas zawieszone. 
Szybko jednak musiałem znowu je nawiązać. Kartę w moim Canonie już zapełniłem, więc sięgnąłem do plecaka. A raczej chciałem sięgnąć, bo plecaka nie było. Przekopaliśmy cały samochód. Dwa razy. W międzyczasie zdążyłem już podsumować straty w myślach : Mamiya, drugi Canon, obiektywy, przenośny dysk, paszport, karty itd...
Zaczęliśmy ustalać, gdzie ostatnio widzieliśmy plecak. W knajpie. Super, kierowca już tam dzwoni, rozmawia dosyć długo. Nie ma, nikt nie znalazł zielonego plecaka. No to pięknie, ciekawe po ile teraz chodzi Mamiya? Rozmawiamy jednak dalej: no to gdzie został plecak? W knajpie. Nie, tam go nie ma. To gdzie został? No w knajpie? Nie tam go nie ma. To gdzie? Aaaaa, w tej knajpie! W tej drugiej! To jedziemy. Przez godzinę podróży zdążyłem kilka razy obliczyć, ile będę musiał wydać na nowy sprzęt. 
Wchodzimy w końcu do baru i na nasz widok barman sięga od razu pod ladę i wyciąga mój plecak....
Jest wszystko! Kocham Tunezję!

Podobno nie miąłem się czego obawiać, bo na północy Tunezji, w przeciwieństwie do wybrzeża, nic nie ma prawa zginąć. Ale mój plecak kupiony dzień przed wyjazdem za 50 zł, nie wyglądał zbyt okazale. Potwierdzenie, że wybór był znakomity, dostałem jakiś czas potem w Warszawie na prestiżowym pokazie mody. Z niedowierzaniem zauważyłem , że fotoreporterzy mają identyczne zielone plecaki.

Piasek i woda, kombinacja idealna
Zderzenie z rzeczywistością - dom Lucka Skywalkera
Serce Sahary w najkorzystniejszym ujęciu
Tu się zakopujemy
Tu się wykopujemy
Ostatnie zdjęcie przed poszukiwaniem plecaka
Jaki koń jest, każdy widzi
Miejscowy Drive In
Miejscowy transport
Moje ulubione zdjęcie z Tunezji
Przenośna stacja benzynowa
Nasi tu byli


Komentarze

gumiber pisze…
całkiem sexy fotka :D
Natu pisze…
to był na prawdę fajny wyjazd;)
Anonimowy pisze…
Oj gorrrrąca ta Tunezja:)

Popularne posty z tego bloga

Zacznijmy od Volvo czyli wreszcie koniec

Już dawno nie miałem tak intensywnego okresu w pracy jak te ostatnie kilka miesięcy. Patrząc co się działo na blogu to,  mogło to wyglądać jakbym nic nie robił, a w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Jeździłem po Polsce, zrobiłem 2,083 kalendarza, prowadziłem warsztaty, sam wziąłem udział w jednych, przekonałem się, że z Włochami pracuje się jednak bardzo dobrze, wsparłem na Kickstarterze projekt budowy podobno najlepszego na świecie filtra polaryzacyjnego, zepsułem kartę graficzną, przeszedłem z Aperture na Capture One, nakręciłem mój pierwszy film poklatkowy, przekonałem się, że Retina to nie zawsze dobra rzecz, wpadłem na jeden rewelacyjny pomysł, fotografowałem w strefach zagrożenia wybuchem, wykładałem na uniwersytecie, zrobiłem moją stronę ( no, prawie.. ), bylem na Nocy Reklamożerców,  kupiłem kilka nowych zabawek i co najważniejsze, zdążyłem kupić bilety na pierwszy pokaz Gwiezdnych Wojen. O wszystkim tym, albo prawie o wszystkim będę niedługo pisał, bo zamier...

Kalendarz Ascomp 2016

Lubię wyzwania. Gdy dowiedziałem się, że klientowi zależy, by zdjęcia do nowego kalendarza zrobić w tym samym miejscu co ostatnio, pomyślałem sobie, że lekko nie będzie. Już za pierwszym razem, sesja tam bardzo trudna, a teraz na dodatek musiałem podnieść sobie poprzeczkę, bo nowy kalendarz nie mógł być podobny do poprzedniego. Miejscem tym bowiem, znowu miała być serwerownia. Nie wiem ilu z was miało okazję zwiedzić serwerownie, ale zakładam, że raczej nie jest to powszechne doświadczenie. Tym, którzy nie mieli tego szczęścia, by zobaczyć serwerowni od środka, postaram się trochę przybliżyć warunki w jakich pracowaliśmy. Wyobraźcie sobie budynek strzeżony jak twierdza. Wysokie płoty, strażnicy, alarmy, wszystkie drzwi z zamkami, śluzy, setki kamer itd. Pomieszczenia z serwerami mają tylko wąskie korytarze pomiędzy szafami. Gdy czasem zdarzyło się, że były to korytarze o szerokości dwóch metrów, to miałem powód do świętowania. W korytarzach na zmianę wieje, albo bardzo zimne, albo...

Widziałem "Gwiezdne Wojny - Przebudzenie mocy" czyli recenzja na gorąco bez spojlera

Nazywam się Artur Nyk i jestem fanem Gwiezdnych Wojen. Dziesięć minut temu wróciłem do domu i wiem, że teraz nie zasnę, więc lepiej opiszę moje wrażenia. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Gwiezdnymi Wojnami. Rok 1979, kwiecień lub maj. Dostać bilety na film to był wielki wyczyn. W końcu mojemu ojcu udało się to dniu, gdy Polacy grali jakiś ważny mecz. Wrażenie było kolosalne. Wtedy ten film wyprzedzał wszystko inne o lata świetlne. A ja na dodatek widziałem go, na chyba największym ekranie w Polsce, w kinie w katowickim Spodku. Wyobraźcie sobie salę kinową na 4500 osób !!!! A na gigantycznym ekranie (29x15 m ) widzicie przelatujący niszczyciel Imperium. To było coś! Choć ja najbardziej zapamiętałem scenę, gdy Lea, Luke, Chewie i Han Solo próbują się wydostać ze zgniatarki śmieci. Zapamiętałem tą scenę może dlatego, że akurat wtedy wróciłem z …wc. I dzisiaj znowu poczułem się jak wtedy. Jakbym miał znów 10 lat. Widzę żółte napisy przesuwające się na rozgwieżdżonym tle. I zno...