Kiedyś było prosto, wywołany slajd ciąłem na pojedyncze klatki, część szła do klienta, reszta do archiwum, czyli do jednego w wielu kartonowych pudełek. Jak czegoś szukałem to przeglądałem ich całe stosy. Gdy kupiłem pierwszy komputer, w pudełkach zamiast slajdów, lądowały skany na dziesiątkach płyt, najpierw CD, potem DVD. Wbrew pozorom, znalezienie czegoś stało się jeszcze trudniejsze. Na płyty nagrywałem najczęściej całe sesje i to nie było jeszcze takie złe, ale miałem też całą masę płyt opisanych: "różne". Znalezienie więc pojedynczego zdjęcia ze starej sesji wymagało rozgrzania do czerwoności napędu CD.
Oczywiście, że wszystkie zdjęcia trzymałem też na kompie w miniaturkach. Musiały to być bardzo małe miniaturki, bo dysk miał zaledwie 20GB. Gdy więc potrzebowałem oryginału, przekopywałem się przez stertę płyt. Najpierw jednak musiałem uporać się z innym problemem. Trzymałem wtedy w katalogach kilka tysięcy zdjęć, co wydawało mi się zawrotną ilością. Jeżeli miałem zdjęcia dziewczyny to było prosto. Robiłem katalog "Ania", który umieszczałem w katalogu "Dziewczyny", który... Zaraz, a co robić, gdy na zdjęciu obok Ani, istotny był też las i strumyk? Przecież raz dostawałem zapytania o "coś fajnego związanego z lasem", a innym razem tematem poszukiwań była woda. Nie było wyjścia, to samo zdjęcie było w katalogu "Dziewczyny", "Las", "Woda". Wyjątkowo kiepskie rozwiązanie, zwłaszcza, że ciągle miałem dysk o niewiarygodnej pojemności 20GB :)
Korzystałem wtedy z darmowego programu Irfan View, całkiem fajnego, jak na koniec lat 90tych. Miał oszałamiające możliwości przeglądania zdjęć na pełnym ekranie i potrafił np. przerobić kolor na czarno-białe. Wtedy wydawało mi się to bardzo profesjonalnym rozwiązaniem. Wszystko inne robiłem w Jedyniesłusznymprogramiegraficznym czyli Photoshopie. Ale potem kupiłem pierwszą w życiu cyfrę i moje wcześniejsze problemy stały się nagle bardzo błahe...
Jeden ze sposobów wyświetlania zdjęć w Aperture |
CDN...
Komentarze