Przejdź do głównej zawartości

RAW czyli coś jest nie tak

Gdy kupiłem moją pierwszą cyfrę, a był to Canon 10D, z przerażeniem zobaczyłem, że nie zapisuje plików tiff. No jak to? Przecież miał to być model półprofesjonalny, nie ma tiffów? Są tylko zwykłe jpgi i jakiś dziwny RAW....
Wczytałem się w instrukcję i po chwili z wielką nieufnością rozpocząłem próby z tym dziwnym formatem. Po kilku dniach wiedziałem już, że RAW to największy wynalazek od czasu kolorowej fotografii.



Zgadza się, kupując pierwszą cyfrową lustrzankę, nie wiedziałem na ten temat prawie nic. Miałem styczność z compactami o zawrotnej rozdzielczości 4 Mpix, które pozwalały na karcie zapisać dwa tiffy, bo więcej się nie mieściło. Zresztą i tak po zrobieniu tych zdjęć, padały baterie.
W tamtym czasie wpadł mi do ręki Canon D30 ( nie mylić z późniejszym 30D ), pierwsza chyba lustrzanka Canona o rozdzielczości 3 Mpix !!! Ale to była pierwsza cyfra, która pracowała, jak prawdziwy aparat. Byłem nim tak zachwycony, że postanowiłem rozpocząć cyfrową przygodę.

Ale wróćmy do RAWu. Pierwsze oprogramowanie Canona pozwalało na podstawowe operacje: korekcja ekspozycji, kontrastu, nasycenia koloru, jasności i balansu bieli. Niby nie dużo, jednak wtedy wydawało mi się, że to niesamowite możliwości. Potem było już tylko coraz lepiej. Każdy kolejny model przynosił dużą poprawę jakości obrazu, a razem z nim pojawiało się coraz lepsze oprogramowanie. Canon wypuścił DPP (Digital Photo Professional), czyli profesjonalny edytor RAWów. Wtedy odkryłem, że RAW kryje jeszcze większe możliwości. Photoshop rozwijał Camera Raw, ale prawdziwy przełom nastąpił, gdy Apple wypuścił pierwszą wersję Aperture. Gdy zobaczyłem demonstrację możliwości (tak skromne, jak na dzisiejsze warunki), to byłem w siódmym niebie. To, jak wiele można było zrobić z jednym plikiem i jak łatwo i szybko, było dla mnie prawdziwym szokiem. Potem Adobe zrobił wersję beta swojego Lightrooma, dziwnie przypominającego Aperture :) Adobe wpadł wtedy na genialny pomysł. Pozwolił na bezpłatne używanie bety przez kilka ładnych miesięcy, a potem na kupno stabilnej wersji z dużą zniżką. Manewr godny wytrawnego dealera, który rozdaje najpierw darmowe próbki, a potem, gdy klient wpadnie w nałóg, każe płacić :)
Równolegle rozwijały się na poboczu Capture One i Bibble. Oczywiście Nikon też miał swoje programy, ale w przeciwieństwie do Canona, dawał tylko wersje demo, co nie przysporzyło mu zwolenników.

Tak w wielkim skrócie przebiegał rozwój oprogramowania wywołujących RAWy. Z czasem uzmysłowiłem sobie, jak wielką zaletą RAWu jest sposób jego zapisu. Gdy robimy jpg, procesor aparatu przetwarza obraz z matrycy według zapisanych w pamięci procedur, a następnie kompresuje i zapisuje na karcie. Gdy robimy RAW, na karcie zapisujemy pełny zrzut danych z matrycy. Procesor nie poprawia nic.
Dopiero w procesie wywołania pliku możemy zdecydować, jak zdjęcie ma wyglądać. Całkiem podobnie, jak kiedyś wywołując zdjęcia analogowe. Wtedy wybierając chemię i papier mogliśmy wpływać na jakość zdjęcia. Gdy pojawiał się nowy, lepszy papier, mogliśmy osiągnąć lepszy efekt.
I dokładnie tak samo jest z RAWem. Nowa wersja oprogramowania może pozwolić na wyciągniecie z pliku nowych informacji, zmniejszenia szumów albo poprawienia koloru.
Różnice mogą być naprawdę duże. Widzę to na przykładzie moich starych zdjęć, gdy okazuje się, że dzisiaj potrafię tę samą fotografię wywołać znacznie lepiej, niż kiedyś. A to oznacza, że za kilka lat może będę mógł wyciągnąć z plików informację, których dzisiaj nie mogę. To genialna właściwość RAWów.

Gdy rozmawiam z ludźmi na warsztatach, okazuje się, że mało kto pracuje na RAWach. A bo zajmują dużo miejsca, a bo wyglądają gorzej, a bo są problemy z odczytaniem w Windowsie itd. Zgadza się, że robienie jpgów wydaje się łatwiejsze. Pliki są małe i od razu wyglądają dobrze.
Gdy byłem kiedyś na krótkim wyjeździe i jako jedyny miałem lustrzankę, to było mi trochę wstyd pokazywać na wyświetlaczu aparatu moje zdjęcia. Po prostu wyglądały znacznie gorzej, niż te z malutkich compactów. Co z tego, że moje fotografie po wywołaniu będą znacznie lepiej wyglądały, skoro ich zdjęcia od razu były dobre. Po co spędzać czas na siedzeniu przy komputerze?

Tak na prawdę są tylko dwa rozwiązania. Albo jesteś profesjonalistą i wtedy robisz RAW albo amatorem i wtedy jpg ci wystarczy. No chyba, że jesteś profesjonalistą, który lubi ryzyko i robisz jpgi, które będą dobre albo nie. Albo jesteś amatorem, który myśli poważnie i wtedy robi RAWy. Albo jesteś leniwym amatorem, któremu nie chce się myśleć w trakcie fotografowania i robisz RAWy, a potem dopiero przy wywołaniu korygujesz błędy. Albo jesteś leniwym profesjonalistą... patrz wyżej.

To właśnie bardzo duża tolerancja na błędy naświetlenia, czy ustawienia balansu bieli, jest kolejnym argumentem na rzecz RAWu. Można pozwolić sobie na spore błędy, a potem wszystko poprawić. Idealna sprawa.

Jest jeszcze jedna rzecz, o której trzeba pamiętać. Każdy program do wywoływania RAWów robi to inaczej. Dlatego wybór odpowiedniego programu jest bardzo ważny. Czasem może mieć większe znaczenie, niż sam aparat. Warto sprawdzić kilka programów i zobaczyć, co będzie wam najlepiej pasować. Możliwa jest też sytuacja, że w zależności od rodzaju oświetlenia, raz lepszy będzie jeden program, a innym razem drugi.
Bez względu na wszystko, zawsze jednak zachowajcie RAWy zdjęć, na których wam zależy. Może za 10 lat z kompletnie ciemnego zdjęcia wyciągniecie wszystkie szczegóły?

Komentarze

Mateusz pisze…
Format RAW jako "substytut" analogowej kliszy daję niewątpliwie ogromne możliwości, jednak teza że za dziesięć lat będziemy mogli wyciągnąć wszystkie szczegóły z niedoświetlonych RAW-ów jest zbyt daleko idąca. Plik negatywowy ( RAW) jest tylko zapisem wszystkich informacji otrzymanych z matrycy aparatu, a dzisiejsze oprogramowanie potrafi je wykorzystać w 100%. Nie da sie uzyskać większej rozpiętości tonalnej z pliku który zawiera 14 bitów (standard dzisiejszych przetworników A/C w aparatach) opisu jednego kanału, za 10 lat ten sam plik nadal będzie zawierał tyle samo informacji. Myślę że w tej chwili większe pole do popisu maja producenci matryc, którzy w zakresie rozpiętości tonalnej mogą jeszcze wiele zrobić. Wracając do oprogramowania, ciężko uwierzyć by w ciągu dziesięciu lat czekała nas jakaś rewolucja w oprogramowaniu, na pewno pojawia sie nowe algorytmy odszumiania or etc., lub dzisiejsze zostaną poprawione. Nie da się wymyśli koła od nowa, możemy je tylko ulepszać. Podobnie jest z samym Photoshopem, od wersji 7 raczej nie zauważyłem rewolucyjnych zmian. Każda nowa wersja wnosi kilka małych zmian, lub uprasza pewne działania, jednak nie jest rewolucją. Niestety tak juz jest z techniką, że w pewnym momencie dochodzimy do granicy wyeksploatowania technologii i nowe rewolucyjne zmiany są nie osiągalne :)

Pozdrawiam Mateusz
Artur Nyk pisze…
Zgadzam się w jednym, za 10 lat plik będzie nadal zawierał tą samą liczbę informacji. Ale nie jestem przekonany, że dzisiejsze oprogramowanie to szczyt możliwości. Myślę, że kolejne wersje będą coraz lepiej sobie radzić z kolorem, szumem, szczegółem, ostrością i oczywiście przenoszonym kontrastem. Ja wyraźnie widzę różnicę w tym co mogłem uzyskać z pliku 10D kilka lat temu i teraz.
Postęp jest w cyfrach jest tak duży, że nie możemy przewidzieć co wymyślą w następnym roku, a co dopiero za 10 lat.

Popularne posty z tego bloga

Jestem za głupi czyli o sztuce nowoczesnej raz jeszcze...

Wracam powoli do normalnego trybu pisania codziennie.... mam nadzieję:) Rozleniwiłem się ostatnio, to fakt, za to spędzałem czas bardzo przyjemnie :) Jednym z efektów była wizyta w MOCAKu, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie . Miałem od dawna wielką ochotę zobaczyć to muzeum, głównie z powodów architektonicznych. I rzeczywiście, muzeum zachwyca. Nie ma tu mowy, byśmy mogli mieć kompleksy w porównaniu z innymi muzeami tego typu na świecie. Mimo swojego ogromu, budynek jest bardzo kameralny. Czysta forma architektoniczna pozwala na ekspozycje każdej możliwej formy sztuki.

Aperture vs Lightroom czyli test nieobiektywny

Przy okazji jednego z ostatnich postów na temat Aperture, jeden z czytelników o pseudonimie Kashiash, spytał, co zyska przechodząc z Lightrooma na Aperture. Uznałem, że to bardzo dobre pytanie, co najmniej tak samo ważne jak to, czy lepszy jest Canon czy Nikon. Wy oczywiście wiecie, co ja o tym sądzę :) Aby podejść do tematu solidnie, ściągnąłem trial Lightrooma, by zobaczyć, co się pojawiło nowego w czwartej wersji. Przyznaję się, że nie poświęciłem kilkunastu godzin na dogłębne poznanie wszystkich funkcji i mogę się mylić co do szczegółów. Aby było łatwo porównać oba programy, stworzyłem katalog z trzydziestoma zdjęciami i wgrałem do każdego z programów. Nie będzie to kompletny test, a raczej skupienie się na istotnych różnicach. Nie miejcie wątpliwości, że wychodzę z założenia o wyższości Ap, gdybym tak nie uważał, to nie używałbym go :) Postarałem się jednak znaleźć też wszystkie pozytywne cechy Lr. Ponieważ nie pracuję na nim, mogłem o czymś nie wiedzieć i przez to pominąć jak

Spytaj Artura czyli biblioteki Aperture

Igi pytał się mnie już jakiś czas temu o synchronizację bibliotek w Aperture. Co jak co, ale o tym programie to lubię opowiadać :) Zacznę od początku. Zdjęcia w Aperture można przechowywać albo w bibliotece programu, albo w aktualnym układzie katalogów.  Dla zdecydowanej większości nowych użytkowników programu, pozostawienie zdjęć w ich dotychczasowych lokalizacjach wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Ja też oczywiście właśnie tak na początku zrobiłem. Myśl, że mógłbym wrzucić swoje bezcenne fotografie do jakiejś tajemniczej biblioteki, wydawała się zbyt szalona. Nie miałem jeszcze zaufania do Aperture i byłem przyzwyczajony by mieć dostęp do zdjęć z poziomu systemu.  Wrzuciłem więc wszystkie zdjęcia do Aperture, ale fizycznie zostawiłem w katalogach gdzie były do tej pory. Aperture po pierwszym uruchomieniu zawsze tworzy swoją bibliotekę gdzie są wszystkie możliwe informacje o zdjęciu, ustawienia, miniaturki, podglądy (jpgi o rozmiarach, które sami ustalamy). Na początku w