Przejdź do głównej zawartości

Jak to zrobiłem czyli Gorączka Sobotniej Sesji

   


Nadal nie najlepiej się czuję, ale postanowiłem opisać sesję, która również powstała w trakcie mojej choroby.
Jesienią 2003 roku dostałem zlecenie na kalendarz Rzecz Śląska, mający pokazać znanych Ślązaków w śląskich plenerach. Między innymi miałem fotografować Myslovitz na tle stacji transformatorowej. 
Jak zwykle długo trwały uzgodnienia terminu sesji dogodnego dla wszystkich oraz załatwianie wszystkich potrzebnych zezwoleń. Chłopaki stwierdzili, że nie chcą, by ubrała ich stylistka i wybieraliśmy ciuchy z tego, co przynieśli.
Zdjęcia robiliśmy w sierpniu albo wrześniu, trafiliśmy na idealną pogodę, może nawet zbyt idealną, bo było prawie czterdzieści stopni. Niby nic wielkiego, patrząc teraz za okno marzy mi się taka temperatura. Ja miałem wrażenie, że moja prywatna temperatura była jeszcze wyższa. Byłem przeziębiony i czułem się okropnie. Rano zastanawiałem się, czy nie odwołać sesji, ale wydawnictwo mnie poganiało i nie było na to szans.
Miałem wymyślone trzy fotografie, z których potem mieliśmy wybrać jedną do kalendarza. Postanowiłem zacząć od tej, która najbardziej mi się podobała, bo nie byłem pewien, czy dam radę zrobić trzy.
Chłopaki mieli stać na słupach wysokiego napięcia. Aby tam w ogóle wejść, musieliśmy wszyscy podpisać oświadczenie o zapoznaniu się z faktem, że możemy zostać usmażeni napięciem 110.000 Volt, które tam było. Co chwilę słyszeliśmy głośne wyładowania i zacząłem się zastanawiać, jaką mam szansę uciec przed rozwścieczonym tłumem fanów Myslovitz, jeśli coś im się stanie.
To, co sobie ładnie naszkicowałem w głowie, okazało się ciężko wykonalne w rzeczywistości. Dla czterech chłopaków znalazłem miejsce w kadrze, ale z piątym było już ciężko. Kiepsko wyglądał po prostu stojąc. Nie mogłem też postawić go po lewej stronie, bo miałby obcięte nogi. Źle też wyglądało, gdy przeszedłem z aparatem bardziej w prawo, bo traciłem perspektywę słupów.


Wpadłem w końcu na pomysł, by Wojtek oparł się o mojego asystenta, który miał symulować, że zaraz za kadrem coś jest. Ten pomysł wyglądał dobrze i zrobiłem kilka filmów na mojej Mamiya'ii
Tak, jak sądziłem, ta fotografia została wybrana, jednak coś mi ciągle nie pasowało. Obraz był za słodki, za kolorowy, a cała grupa trochę ginęła w gąszczu słupów i kabli. 
I wtedy znalazłem rozwiązanie, usunąłem całkowicie ze zdjęcia kolor niebieski. To bardzo mocno wyczyściło obraz. Potem jeszcze zmniejszyłem nasycenie zieleni i zdjęcie było gotowe. 



Drugi mój pomysł nie przekonał mnie, gdy zobaczyłem zespół w kadrze. Zrobiłem kilka fot i wyszliśmy na zewnątrz stacji, by zrealizować ostatni plan zdjęciowy.



Spodobała mi się wysoka trawa, która rosła przed stacją. Nie chciałem, by Artur był na pierwszy planie, ale jednocześnie musiał być centralną postacią. Postawiłem go na krześle i zaczęło to dobrze wyglądać. 


Przeszkadzał mi tylko jeden słup, ale postawiłem, że to dobry pretekst, by na poważnie nauczyć się obróbki w Photoshopie.


Gdy go usunąłem, otrzymałem kompozycję jaką sobie wymyśliłem. Miałem nadal problem z doświetleniem postaci po lewej stronie, ale blendy i Photoshop zrobiły swoje.



A zaraz po sesji poszedłem spać.

Komentarze

iniemamnie pisze…
Artur i grzbeanie w photoshopie :) Za moich czasów nie do pomyślenia :)
Robert.
jakktochce pisze…
a w dzisiejszych czasach zrobiłby to pewnie w aperture a nie w photoshopie :)
Artur Nyk pisze…
:) No niestety usunąć ten słup w aperture byłoby ciężko, chociaż z drugiej strony ..... :)

Popularne posty z tego bloga

Test nieobiektywny czyli MacBook Pro Retina czyli gruby kontra chudy

Dawno już nie robiłem porządnego testu i postanowiłem to dzisiaj nadrobić. A okazja jest wyjątkowa, bo na moje biurko zawitał najnowszy MacBook Pro Retina. Nie ma w sieci jeszcze zbyt wielu testów, a zwłaszcza zrobionych pod kątem wykorzystania go w fotografii. Nie znajdziecie więc tu żadnych benchmarków i wykresów, a tylko mój prywatny test tego, co dla mnie, jako fotografa, najważniejsze. 1. Dlaczego Retina Gosia, która obrabia moje zdjęcia, pracuje w studio na Mac Pro 1.1, który swoje lata już ma albo w domu na MacBooku Pro sprzed ery unibody. Ten ostatni domagał się już wymiany od jakiegoś czasu i  czekaliśmy od kilku miesięcy na zapowiadaną nowość. Bez względu, co by Apple pokazał, miał to być najnowszy i silny komp, tak, aby mógł sprawnie pracować przez kolejne 3-4 lata. Po premierze byłem zachwycony Retiną i niską wagą nowego Maka. Gorzej było z ceną. 10.200 zł za podstawowy model, wyglądało na cenę z kosmosu. Zaczęliśmy się zastanawiać, czy jednak nie kupić modelu z poprze

O fotografowaniu samochodów czyli wielka ściema

W fotografii coraz mniej rzeczy jest takimi, jakimi się wydają... Na przykład fotografie samochodów. Kiedyś, jeśli na zdjęciu samochód był w ruchu to praktycznie na 100% wiadomo było, że fotograf rzeczywiście zrobił to zdjęcie w trakcie jazdy. A dzisiaj w fotografii reklamowej  pewne jest co innego. Pewne jest, że na pewno tak to nie wyglądało w rzeczywistości... W tym tygodniu robiłem sesję z mojego trochę już zapomnianego cyklu: Kobiety za kierownicą. Nadmiar pracy w ostatnich miesiącach oraz problemy w pogodą, nie pozwoliły mi na wcześniejszą kontynuację. Ale skoro w listopadzie mamy prawie wiosenne słońce, to trzeba było się brać do pracy. W planie miałem dwa zdjęcia w kabriolecie, jedno w ciągu dnia, drugie w nocy. Założeniem sesji jest pokazanie rzeczy, które kobiety nie powinny robić w trakcie jazdy, a że czasami im się zdarza to już inna sprawa... Ale skoro nie powinny, to nie mogłem od nich wymagać, by robiły to naprawdę. Od początku wiedziałem, że w związku z tym wszystki

Kalendarz Ascomp 2016

Lubię wyzwania. Gdy dowiedziałem się, że klientowi zależy, by zdjęcia do nowego kalendarza zrobić w tym samym miejscu co ostatnio, pomyślałem sobie, że lekko nie będzie. Już za pierwszym razem, sesja tam bardzo trudna, a teraz na dodatek musiałem podnieść sobie poprzeczkę, bo nowy kalendarz nie mógł być podobny do poprzedniego. Miejscem tym bowiem, znowu miała być serwerownia. Nie wiem ilu z was miało okazję zwiedzić serwerownie, ale zakładam, że raczej nie jest to powszechne doświadczenie. Tym, którzy nie mieli tego szczęścia, by zobaczyć serwerowni od środka, postaram się trochę przybliżyć warunki w jakich pracowaliśmy. Wyobraźcie sobie budynek strzeżony jak twierdza. Wysokie płoty, strażnicy, alarmy, wszystkie drzwi z zamkami, śluzy, setki kamer itd. Pomieszczenia z serwerami mają tylko wąskie korytarze pomiędzy szafami. Gdy czasem zdarzyło się, że były to korytarze o szerokości dwóch metrów, to miałem powód do świętowania. W korytarzach na zmianę wieje, albo bardzo zimne, albo