Przejdź do głównej zawartości

Seta we wtorek

O ile oczywiście dobrze liczę. Matma nie była nigdy moją mocną stroną. Ale jeśli się nie mylę to właśnie we wtorek będę po raz setny siedział przed kompem i wymyślał co Wam napisać.
Zawsze mnie interesowało, jak pracują felietoniści, którzy muszą codziennie coś ciekawego opublikować. Jak to robią, że mają tyle tematów, pomysłów dzień w dzień. A tymczasem okazuje się, że to wcale nie jest takie trudne. Tematy pojawiają się same, a gdy jest z nimi wyjątkowo kiepsko, wystarczy napisać o poszukiwaniu tematów. Tak jak ja dzisiaj. Prawda, że proste?

Znacznie gorzej jest ze znalezieniem zdjęć ilustrujących wpis taki, jak dziś, czyli o niczym konkretnym. Moje archiwum to jakieś 100.000 zdjęć, a może i więcej, jakby dobrze poszukać. A to już teoretycznie jest na tyle dużo, że powinienem coś znaleźć. Jednak za każdym razem, gdy szukam, to nigdy nie ma tego, co bym chciał. I w ten sposób mój blog, który miał być z założenia fotograficzny, staje się powoli blogiem niby o fotografii bez fotografii.

Tak czy inaczej setka to zawsze powód do świętowania. Jak będę to robił, jeszcze nie wiem. Może zorganizuję równie udaną imprezkę, jak ta, na której udało mi się być niedawno. Będzie jakaś fajna kapela i pewnie trochę tańca.Wpadniecie?

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jestem za głupi czyli o sztuce nowoczesnej raz jeszcze...

Wracam powoli do normalnego trybu pisania codziennie.... mam nadzieję:) Rozleniwiłem się ostatnio, to fakt, za to spędzałem czas bardzo przyjemnie :) Jednym z efektów była wizyta w MOCAKu, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie . Miałem od dawna wielką ochotę zobaczyć to muzeum, głównie z powodów architektonicznych. I rzeczywiście, muzeum zachwyca. Nie ma tu mowy, byśmy mogli mieć kompleksy w porównaniu z innymi muzeami tego typu na świecie. Mimo swojego ogromu, budynek jest bardzo kameralny. Czysta forma architektoniczna pozwala na ekspozycje każdej możliwej formy sztuki.

Aperture vs Lightroom czyli test nieobiektywny

Przy okazji jednego z ostatnich postów na temat Aperture, jeden z czytelników o pseudonimie Kashiash, spytał, co zyska przechodząc z Lightrooma na Aperture. Uznałem, że to bardzo dobre pytanie, co najmniej tak samo ważne jak to, czy lepszy jest Canon czy Nikon. Wy oczywiście wiecie, co ja o tym sądzę :) Aby podejść do tematu solidnie, ściągnąłem trial Lightrooma, by zobaczyć, co się pojawiło nowego w czwartej wersji. Przyznaję się, że nie poświęciłem kilkunastu godzin na dogłębne poznanie wszystkich funkcji i mogę się mylić co do szczegółów. Aby było łatwo porównać oba programy, stworzyłem katalog z trzydziestoma zdjęciami i wgrałem do każdego z programów. Nie będzie to kompletny test, a raczej skupienie się na istotnych różnicach. Nie miejcie wątpliwości, że wychodzę z założenia o wyższości Ap, gdybym tak nie uważał, to nie używałbym go :) Postarałem się jednak znaleźć też wszystkie pozytywne cechy Lr. Ponieważ nie pracuję na nim, mogłem o czymś nie wiedzieć i przez to pominąć jak

Spytaj Artura czyli biblioteki Aperture

Igi pytał się mnie już jakiś czas temu o synchronizację bibliotek w Aperture. Co jak co, ale o tym programie to lubię opowiadać :) Zacznę od początku. Zdjęcia w Aperture można przechowywać albo w bibliotece programu, albo w aktualnym układzie katalogów.  Dla zdecydowanej większości nowych użytkowników programu, pozostawienie zdjęć w ich dotychczasowych lokalizacjach wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Ja też oczywiście właśnie tak na początku zrobiłem. Myśl, że mógłbym wrzucić swoje bezcenne fotografie do jakiejś tajemniczej biblioteki, wydawała się zbyt szalona. Nie miałem jeszcze zaufania do Aperture i byłem przyzwyczajony by mieć dostęp do zdjęć z poziomu systemu.  Wrzuciłem więc wszystkie zdjęcia do Aperture, ale fizycznie zostawiłem w katalogach gdzie były do tej pory. Aperture po pierwszym uruchomieniu zawsze tworzy swoją bibliotekę gdzie są wszystkie możliwe informacje o zdjęciu, ustawienia, miniaturki, podglądy (jpgi o rozmiarach, które sami ustalamy). Na początku w