Przejdź do głównej zawartości

Słynne 300 dpi

Po opublikowaniu wpisu o moim wykładzie dla studentów, miałem trochę pytań o co mi chodziło z tym 300 dpi. Okazało, się nawet, że parę osób, które myślały, że wiedzą o co chodzi, tak naprawdę nie rozumiały tego.

To od początku. Klienci często proszą mnie bym wysłał im zdjęcie w pełnej rozdzielczości i 300 dpi albo proszą o 1200 pikseli i 300 dpi. I obie te prośby są tak samo sensowne jak za próba zamówienia kotleta schabowego w wegetariańskim barze.
Jeszcze gorzej jest gdy ktoś prosi tylko o 300 dpi.

Już tłumaczę o co chodzi. DPI to skrót od Dots Per Inch czyli punktów na cal. 300 dpi oznacza, że w gazecie jeżeli policzycie to na jeden cal długości zadrukowanego obrazka, będzie składało się 300 punktów. Innymi słowy, rozdzielczość druku to 300 punktów na jeden cal.

Co więc oznacza prośba o zdjęcie w pełnej rozdzielczości i 300 dpi? No właśnie nic nie oznacza, poza tym, że ktoś chce dostać zdjęcie w pełnej rozdzielczości. Co innego gdyby poprosił o rozdzielczość 300 dpi przy podstawie 20cm. Dopiero tu nasze 300 dpi mówi coś konkretnego. Wyznacza bowiem fizyczną wielkość pliku.

Zobaczmy, aby wydrukować zdjęcie o formacie 15x20 cm potrzebujemy pliku o rozdzielczości 1772x2362 pikseli


Ten sam plik wydrukowany z rodzielczością 72 dpi (czyli typową dla billboardów) będzie już miał wymiary 62x83 cm i nadal tą samą ilość pikseli.

Dlatego nie ma sensu poprosić o plik 1200 pikseli i 300 dpi, wystarczy samo 1200 pikseli. Gdy czasem ktoś pisze mi bym wysłał zdjęcie w 300 dpi, bo tak mu powiedzieli w drukarni i nie podaje wymiarów w centymetrach, to czasem aż mam ochotę mu wysłać taki plik :) 
Jest 300 dpi? Jest! No ale nigdy tak nie zrobię, nie jestem złośliwy :)

Teraz spójrzmy jak to jest z monitorami. Tu panuje przekonanie, że do internetu potrzebna jest rozdzielczość 72 dpi. Czyli nasz przykładowy plik wyświetlony na monitorze w 100%, powinien mieć wymiary 62x83 cm. Zróbcie sobie taki plik i wyświetlcie go, a potem zmierzcie centymetrem na swoim monitorze. Daję głowę, że będzie mniejszy.

Może kiedyś monitory kineskopowe miały taką rozdzielczość, dzisiejsze LCD mają już większą. Tak dla przykładu mój monitor Apple Cinema Display 23" ma rozdzielczość 99 PPI (tym razem jest piksel na cal), a MacBook Pro 13" miał 113 PPI, a współczesny MacBook Pro Retina ma 220 PPI
Dlatego to samo zdjęcie wyświetlone w 100% będzie miało zupełnie inną wielkość ( porównując zdjęcia pamiętajcie, że monitory mają inne wielkości).

Dlatego tu też jedynym ważnym parametrem jest wielkość w pikselach, bo to jedynie pozwala na zapanowanie nad wielkością zdjęcia w relacji do innych elementów strony.
Ekrany typu Retina i rządzą się innymi prawami. Więcej na temat zalet i wad monitorów o dużej rozdzielczości przeczytacie w moim starym teście.



15, 4" 220 PPI, zdjęcie w 100%
13,3" 113 PPI, zdjęcie w 100%

EDIT.

Okazało się, że jestem już zbyt start by wszystko dobrze pamiętać z czasów gdy zajmowałem się nie tylko fotografią ale i uczestniczyłem w całym procesie przygotowania do druku. Dziura w pamięci i tyle! A coś mi tam świtało, że 300 punktów na cal w druku, to coś nie tak

Na szczęście Janusz Oziom napisał na FB cenny komentarz, który pozwalam sobie tu przytoczyć, a także podał link do artykułu gdzie możecie przeczytać jeszcze więcej. Artykułu napisanego zresztą przez innego mojego znajomego Andrzeja Gołąba :)

 Dzieci XXI wieku, jak ja wam czasem zazdroszczę... Te nieszczęsne 300 dpi nie wzięło się z powietrza, a jest reliktem przeszłości z czasów gdy internet był jedynie trudno dostepną nowinką techniczną. Jako medium do prezentacji zdjęć używano przede wszystkim zadrukowanego papieru, pomijając inne procesy, jedną z najważniejszych operacji przed drukiem było "naświetlenie" diapozytywu - czyli ZRASTROWANEJ pełnowymiarowej fotoodbitki tego, co miało się wydrukować. I właśnie liniatura tego rastra (ilość kropeczek reprezentujących kolejne poziomy szarości na cal) determinowała optymalną gęstość zdjęć. w skrócie: dla liniatury 175 lpi, przy naświetlarce o rozdzielczości 2400 dpi, maksymalna gęstośc zdjęcia jaka była możliwa do przeniesienia na papier to ok 250 dpi - wszystko powyżej i tak szło w kubeł. Ale żeby klientom nie mącić w głowach podawano skrót: zdjęcie, liniatura druku razy dwa, najczęściej używano liniatury 150 lpi (dla papieru powlekanego) i stąd powstał mit o 300 dpi, trochę dokładniej opisano to np. tu:
http://chochlikdrukarski.com.pl/2011/318/





A już dzisiaj jest #fotopiwo :)








Komentarze

Zussska pisze…
Dziękować :)
Nie wpadłam na to, że ktoś może poprosić o 300 dpi bez podania końcowego rozmiaru wydruku... :)
Ostatnio dawałem zdjęcie do wydrukowania w kalendarzu i panią grafik (sama tak się tytułowała) zapytałem o docelowy rozmiar. Odpowiedziała, że chce zdjęcie w 300 DPI. Powiedziałem, że rozumiem, ale jaki będzie docelowy rozmiar zdjęcia w centymetrach? Pani odpowiedziała: to jest wszystko jedno, po prostu poproszę 300 DPI i ja sobie to odpowiednio przygotuję. Proszę pana, ja jestem bardzo doświadczonym grafikiem i sobie poradzę z dopasowaniem zdjęcia, byle miało 300 DPI.
Artur, dokładnie tak jak Ty: chciałem wysłać jakieś maleństwo o rozdzielczości 300 DPI, ale nie potrafiłem być aż tak złośliwy :-)
Pozdrawiam doświadczoną panią grafik :-)
Artur Nyk pisze…
Cudowna historia Paweł :)))))

Popularne posty z tego bloga

Jestem za głupi czyli o sztuce nowoczesnej raz jeszcze...

Wracam powoli do normalnego trybu pisania codziennie.... mam nadzieję:) Rozleniwiłem się ostatnio, to fakt, za to spędzałem czas bardzo przyjemnie :) Jednym z efektów była wizyta w MOCAKu, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie . Miałem od dawna wielką ochotę zobaczyć to muzeum, głównie z powodów architektonicznych. I rzeczywiście, muzeum zachwyca. Nie ma tu mowy, byśmy mogli mieć kompleksy w porównaniu z innymi muzeami tego typu na świecie. Mimo swojego ogromu, budynek jest bardzo kameralny. Czysta forma architektoniczna pozwala na ekspozycje każdej możliwej formy sztuki.

Aperture vs Lightroom czyli test nieobiektywny

Przy okazji jednego z ostatnich postów na temat Aperture, jeden z czytelników o pseudonimie Kashiash, spytał, co zyska przechodząc z Lightrooma na Aperture. Uznałem, że to bardzo dobre pytanie, co najmniej tak samo ważne jak to, czy lepszy jest Canon czy Nikon. Wy oczywiście wiecie, co ja o tym sądzę :) Aby podejść do tematu solidnie, ściągnąłem trial Lightrooma, by zobaczyć, co się pojawiło nowego w czwartej wersji. Przyznaję się, że nie poświęciłem kilkunastu godzin na dogłębne poznanie wszystkich funkcji i mogę się mylić co do szczegółów. Aby było łatwo porównać oba programy, stworzyłem katalog z trzydziestoma zdjęciami i wgrałem do każdego z programów. Nie będzie to kompletny test, a raczej skupienie się na istotnych różnicach. Nie miejcie wątpliwości, że wychodzę z założenia o wyższości Ap, gdybym tak nie uważał, to nie używałbym go :) Postarałem się jednak znaleźć też wszystkie pozytywne cechy Lr. Ponieważ nie pracuję na nim, mogłem o czymś nie wiedzieć i przez to pominąć jak

Spytaj Artura czyli biblioteki Aperture

Igi pytał się mnie już jakiś czas temu o synchronizację bibliotek w Aperture. Co jak co, ale o tym programie to lubię opowiadać :) Zacznę od początku. Zdjęcia w Aperture można przechowywać albo w bibliotece programu, albo w aktualnym układzie katalogów.  Dla zdecydowanej większości nowych użytkowników programu, pozostawienie zdjęć w ich dotychczasowych lokalizacjach wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Ja też oczywiście właśnie tak na początku zrobiłem. Myśl, że mógłbym wrzucić swoje bezcenne fotografie do jakiejś tajemniczej biblioteki, wydawała się zbyt szalona. Nie miałem jeszcze zaufania do Aperture i byłem przyzwyczajony by mieć dostęp do zdjęć z poziomu systemu.  Wrzuciłem więc wszystkie zdjęcia do Aperture, ale fizycznie zostawiłem w katalogach gdzie były do tej pory. Aperture po pierwszym uruchomieniu zawsze tworzy swoją bibliotekę gdzie są wszystkie możliwe informacje o zdjęciu, ustawienia, miniaturki, podglądy (jpgi o rozmiarach, które sami ustalamy). Na początku w