Przejdź do głównej zawartości

Jak trzymać aparat czyli po co nam głowa

Zawsze byłem przeciwnikiem aparatów bez wizjera optycznego. Wizjery eletroniczne też są raczej koszmarnie kiepskim rozwiązaniem. Całe życie fotografowałem, patrząc przez wizjer i zawsze byłem bardzo nieszczęśliwy, gdy musiałem czasem zrobić jakieś zdjęcie na wielkim formacie, gdzie widziałem obraz na matówce nie dość, że do góry nogami, to jeszcze odwrócony prawo-lewo. Gdy pojawiły się tanie cyfry i wszyscy zaczęli robić zdjęcia, trzymając aparaty przed sobą, byłem mocno zawiedziony, w jaką stronę zmierza fotografia.
Dlaczego jest to takie kiepskie rozwiązanie? Wbrew pozorom, znacznie trudniej jest w taki sposób precyzyjnie ustalić kadr. Ręce się trzęsą, najczęściej na wyświetlaczu jest cała masa informacji, które tylko przeszkadzają, a do tego, gdy świeci mocno słońce to i tak niewiele widzimy. Oczywiście, są sytuacje, kiedy przydaje się taki podgląd, gdy trzymamy aparat np. nad głową lub na poziomie ziemi. Ale to tylko wyjątki. Dlaczego lepiej jest patrzeć przez wizjer? Ponieważ głowa jest podobno najbardziej stabilną częścią ciała. Opierając o nią aparat, zapewniamy sobie najwyższą możliwą stabilizację obrazu. Tak, wiem, że teraz prawie każdy aparat ma wbudowaną stabilizację obrazu, ale nie zawsze dobrze to działa. A gdy fotografujemy używając długiej ogniskowej to każda stabilizacja, jaką możemy sobie zapewnić, jest mocno pożądana. Druga zaleta używania wizjera to odcięcie się od całego świata. Patrząc przez wizjer, będziecie mogli skupić się wyłącznie na kadrze. A to wyjdzie na zdrowie każdej fotografii:)

Dobrze, przyznaję, że sam mimo wszystko korzystam czasem z Live View w moim Canonie. Przydaje się to przy fotografii architektury, oczywiście używając statywu. Mogę wtedy precyzyjnie ustawić kadr i wypoziomować aparat.
Ale wtedy trochę się wstydzę że tak robię :)

Komentarze

gumiber pisze…
myślę, że nie ma co się wstydzić :)

Popularne posty z tego bloga

Zacznijmy od Volvo czyli wreszcie koniec

Już dawno nie miałem tak intensywnego okresu w pracy jak te ostatnie kilka miesięcy. Patrząc co się działo na blogu to,  mogło to wyglądać jakbym nic nie robił, a w rzeczywistości było zupełnie inaczej. Jeździłem po Polsce, zrobiłem 2,083 kalendarza, prowadziłem warsztaty, sam wziąłem udział w jednych, przekonałem się, że z Włochami pracuje się jednak bardzo dobrze, wsparłem na Kickstarterze projekt budowy podobno najlepszego na świecie filtra polaryzacyjnego, zepsułem kartę graficzną, przeszedłem z Aperture na Capture One, nakręciłem mój pierwszy film poklatkowy, przekonałem się, że Retina to nie zawsze dobra rzecz, wpadłem na jeden rewelacyjny pomysł, fotografowałem w strefach zagrożenia wybuchem, wykładałem na uniwersytecie, zrobiłem moją stronę ( no, prawie.. ), bylem na Nocy Reklamożerców,  kupiłem kilka nowych zabawek i co najważniejsze, zdążyłem kupić bilety na pierwszy pokaz Gwiezdnych Wojen. O wszystkim tym, albo prawie o wszystkim będę niedługo pisał, bo zamier...

Kalendarz Ascomp 2016

Lubię wyzwania. Gdy dowiedziałem się, że klientowi zależy, by zdjęcia do nowego kalendarza zrobić w tym samym miejscu co ostatnio, pomyślałem sobie, że lekko nie będzie. Już za pierwszym razem, sesja tam bardzo trudna, a teraz na dodatek musiałem podnieść sobie poprzeczkę, bo nowy kalendarz nie mógł być podobny do poprzedniego. Miejscem tym bowiem, znowu miała być serwerownia. Nie wiem ilu z was miało okazję zwiedzić serwerownie, ale zakładam, że raczej nie jest to powszechne doświadczenie. Tym, którzy nie mieli tego szczęścia, by zobaczyć serwerowni od środka, postaram się trochę przybliżyć warunki w jakich pracowaliśmy. Wyobraźcie sobie budynek strzeżony jak twierdza. Wysokie płoty, strażnicy, alarmy, wszystkie drzwi z zamkami, śluzy, setki kamer itd. Pomieszczenia z serwerami mają tylko wąskie korytarze pomiędzy szafami. Gdy czasem zdarzyło się, że były to korytarze o szerokości dwóch metrów, to miałem powód do świętowania. W korytarzach na zmianę wieje, albo bardzo zimne, albo...

Widziałem "Gwiezdne Wojny - Przebudzenie mocy" czyli recenzja na gorąco bez spojlera

Nazywam się Artur Nyk i jestem fanem Gwiezdnych Wojen. Dziesięć minut temu wróciłem do domu i wiem, że teraz nie zasnę, więc lepiej opiszę moje wrażenia. Pamiętam moje pierwsze spotkanie z Gwiezdnymi Wojnami. Rok 1979, kwiecień lub maj. Dostać bilety na film to był wielki wyczyn. W końcu mojemu ojcu udało się to dniu, gdy Polacy grali jakiś ważny mecz. Wrażenie było kolosalne. Wtedy ten film wyprzedzał wszystko inne o lata świetlne. A ja na dodatek widziałem go, na chyba największym ekranie w Polsce, w kinie w katowickim Spodku. Wyobraźcie sobie salę kinową na 4500 osób !!!! A na gigantycznym ekranie (29x15 m ) widzicie przelatujący niszczyciel Imperium. To było coś! Choć ja najbardziej zapamiętałem scenę, gdy Lea, Luke, Chewie i Han Solo próbują się wydostać ze zgniatarki śmieci. Zapamiętałem tą scenę może dlatego, że akurat wtedy wróciłem z …wc. I dzisiaj znowu poczułem się jak wtedy. Jakbym miał znów 10 lat. Widzę żółte napisy przesuwające się na rozgwieżdżonym tle. I zno...