Przejdź do głównej zawartości

Skalne Miasta czyli zaginiony świat

Nie mam pojęcia, dlaczego czeskie skalne miasta są tak mało znane w Polsce, choć wiele z nich jest położonych bardzo blisko naszej granicy. Ja dowiedziałem się o ich istnieniu parę lat temu, będąc w Karkonoszach. Wtedy nie udało mi się ich zobaczyć i teraz postanowiliśmy zrobić z nich nasz główny punkt programu.
Z przewodnika Pascala dowiedziałem się, że dobrą bazą wypadową są Teplice nad Metuji, małe miasteczko z kilkoma knajpami i masą pensjonacików i dużym kempingiem. Tam właśnie zatrzymaliśmy się i był to dobry wybór.
Pierwszego dnia wybraliśmy się do Skał Teplickich. Zwiedzanie oczywiście zaczynamy przy kasie... za 60kć dostajemy bilet i mikroprzewodnik w języku polskim. Zupełnie nie wiem, jak rozpoznali w nas Polaków, skoro w moim doskonałym czeskim powiedziałem : "Dwa bilety prosim".

Idziemy przez las i zachwycamy się pięknymi skałami i niewielką ilością ludzi. Co za różnica w stosunku do Tatr. Gdy już zachwyciliśmy się dostatecznie i myśleliśmy, że nic już nie zrobi na nas większego wrażenia, minęliśmy malutką kamienną bramę. Po chwili stanęliśmy jak wryci. O... ( cenzura) co za miejsce.

Tu dopiero zaczęło się prawdziwe zwiedzanie labiryntu korytarzy, małych polanek, wielkich przestrzeni otoczonych strzelistymi skałami. Feeria kolorów, kształtów i faktur. Raz czułem się jak w zaginionym mieście Majów, innym razem, jak Wielkim Kanionie albo na wyspie King Konga.
Tego nie da się opowiedzieć, ani pokazać na zdjęciach, tylko trzeba samemu przeżyć.


Na drugi dzień byliśmy w sąsiadujących Skałach Adrszpaskich. Znowu kompletny zachwyt i zaskoczenie, tu było jeszcze ciekawiej. Znowu inny klimat. Odradzam tylko rejs po małym jeziorku, chyba, że lubicie oglądać plastikowe ręce wystające z wody, czyli ślad zatonięcia Titanica. Po prostu czeski humor :)
Później, gdy przenieśliśmy się w okolice Jicina, zobaczyliśmy jeszcze Skały Prachowskie. Kompletnie inne. Te właśnie najbardziej przypominały mi wyspę z filmu o King Kongu.
Skały są dostępne w zasadzie dla wszystkich, trasa jest raczej płaska, choć chwilami zdarzają się krótkie ostre podejścia. Raz tylko zobaczyliśmy strzałkę: Wyjście awaryjne. Po chwili przekonaliśmy się, o co chodziło. Przejście między skałami stało się tak wąskie, że najwięksi amatorzy piwa nie mieścili się tam :)

Jak już pisałem wczoraj, ajfon wykazał tu swoje słabe strony, ciężko było nim fotografować. Olbrzymie kontrasty sprawiały, że nawet HDR nie zawsze dawał radę. Ale traktowałem zdjęcia czysto dokumentalnie. Chcę tu wrócić i zrobić sesję z modelką. I pamiętajcie, że to ja wpadłem na ten pomysł pierwszy:)



















Komentarze

kfoszcz pisze…
łoł, a ja szukam gdzieś niedaleko miejsca pod samotną wycieczkę... kusi mne to i to ogromnie... tam nie jest pięknie tylko bajkowo, jak z filmu bajkofiction...
Artur Nyk pisze…
Dokładnie :) Jedź, a na pewno się nie zawiedziesz :)

Popularne posty z tego bloga

Jestem za głupi czyli o sztuce nowoczesnej raz jeszcze...

Wracam powoli do normalnego trybu pisania codziennie.... mam nadzieję:) Rozleniwiłem się ostatnio, to fakt, za to spędzałem czas bardzo przyjemnie :) Jednym z efektów była wizyta w MOCAKu, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie . Miałem od dawna wielką ochotę zobaczyć to muzeum, głównie z powodów architektonicznych. I rzeczywiście, muzeum zachwyca. Nie ma tu mowy, byśmy mogli mieć kompleksy w porównaniu z innymi muzeami tego typu na świecie. Mimo swojego ogromu, budynek jest bardzo kameralny. Czysta forma architektoniczna pozwala na ekspozycje każdej możliwej formy sztuki.

Aperture vs Lightroom czyli test nieobiektywny

Przy okazji jednego z ostatnich postów na temat Aperture, jeden z czytelników o pseudonimie Kashiash, spytał, co zyska przechodząc z Lightrooma na Aperture. Uznałem, że to bardzo dobre pytanie, co najmniej tak samo ważne jak to, czy lepszy jest Canon czy Nikon. Wy oczywiście wiecie, co ja o tym sądzę :) Aby podejść do tematu solidnie, ściągnąłem trial Lightrooma, by zobaczyć, co się pojawiło nowego w czwartej wersji. Przyznaję się, że nie poświęciłem kilkunastu godzin na dogłębne poznanie wszystkich funkcji i mogę się mylić co do szczegółów. Aby było łatwo porównać oba programy, stworzyłem katalog z trzydziestoma zdjęciami i wgrałem do każdego z programów. Nie będzie to kompletny test, a raczej skupienie się na istotnych różnicach. Nie miejcie wątpliwości, że wychodzę z założenia o wyższości Ap, gdybym tak nie uważał, to nie używałbym go :) Postarałem się jednak znaleźć też wszystkie pozytywne cechy Lr. Ponieważ nie pracuję na nim, mogłem o czymś nie wiedzieć i przez to pominąć jak

Spytaj Artura czyli biblioteki Aperture

Igi pytał się mnie już jakiś czas temu o synchronizację bibliotek w Aperture. Co jak co, ale o tym programie to lubię opowiadać :) Zacznę od początku. Zdjęcia w Aperture można przechowywać albo w bibliotece programu, albo w aktualnym układzie katalogów.  Dla zdecydowanej większości nowych użytkowników programu, pozostawienie zdjęć w ich dotychczasowych lokalizacjach wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Ja też oczywiście właśnie tak na początku zrobiłem. Myśl, że mógłbym wrzucić swoje bezcenne fotografie do jakiejś tajemniczej biblioteki, wydawała się zbyt szalona. Nie miałem jeszcze zaufania do Aperture i byłem przyzwyczajony by mieć dostęp do zdjęć z poziomu systemu.  Wrzuciłem więc wszystkie zdjęcia do Aperture, ale fizycznie zostawiłem w katalogach gdzie były do tej pory. Aperture po pierwszym uruchomieniu zawsze tworzy swoją bibliotekę gdzie są wszystkie możliwe informacje o zdjęciu, ustawienia, miniaturki, podglądy (jpgi o rozmiarach, które sami ustalamy). Na początku w