Po czeskich wakacjach wracam znowu do pisania, z mocnym postanowieniem by robić to często ( albo przynajmniej częściej ). Dużo się ostatnio działo, mam więc sporo do nadrobienia :)
Wróćmy do ostatniego dnia sprzed moich wakacji. Właściwie, to miałem wtedy już od dwóch dni leżeć na trawie pod jakimś czeskim zamkiem i delektować się chłodnym czeskim dobrem narodowym. Pojawiło się jednak zlecenie, dla którego postanowiłem opóźnić mój wyjazd. Mój dobry znajomy pracuje od jakiegoś czasu dla polskiego designera, Roberta Majkuta, fotografując wnętrza przez niego zaprojektowane. Kiedyś ja również zrobiłem dla niego jedną sesję wyjątkowego biurka pokrytego czarnym lakierem fortepianowym. Było robione na zamówienie dla bodajże pani prezes TVN. Taki mebel to koszmar fotografa, nie dość, że czarny, odbijający wszystko jak lustro, pełny zaokrągleń, to jeszcze z blatem wyłożonym matową skórą. Pomimo to, poszło mi wtedy bardzo dobrze i wszyscy byli zadowoleni.
Kumpel zaproponował mi byśmy zrobili tą sesję wspólnie. Temat mi pasował, a poza tym nie pracowałem jeszcze w Studiu Tęcza gdzie mieliśmy mieć do dyspozycji dużo fajnych zabawek dla fotografa, w tym aparat Phase One z przystawką P65+
Obiekt znów był czarny, błyszczący, okrągły i wielki. Ale tym razem było znacznie trudniej. Robert Majkut zaprojektował bowiem fortepian Whaletone kojarzący się z wielorybem, orką czy rekinem. Skojarzenia są tu zależne od kąta pod jakim patrzymy na niego.
Wyobraźcie sobie po prostu wielkie czarne jajo, odbijające wszystko co znajdzie się w okolicy, które musicie sfotografować, a poczujecie w czym jest problem. Z tego powodu mieliśmy właśnie fotografować w Tęczy, w Studio 1, które ma cykloramę z zadaszeniem, podobno jedyną taką w Polsce. Niestety, fortepian okazał się o kilka centymetrów za szeroki by wjechać do studia. Dostaliśmy więc do dyspozycji Studio 6, gdzie była normalna cyklorama, za to miejsca było pod dostatkiem.
Studio bardzo komfortowe, ze świetną obsługą, dobrą kawą i co tego upalnego dnia było najważniejsze, klimatyzacją :) Dwóch fajnych chłopaków Konrad i Marek, którzy niejedną sesję już widzieli, byli odpowiedzialni za sprzęt i bardzo chętni do pomocy. W zasadzie nie musiałbym sam nic robić. Ale oczywiście moja natura nie pozwala by stać i wydawać polecenia. Muszę sam wszystko dotknąć, pomacać i pokręcić. Dopiero gdy czuję sprzęt, wiem czego mogę wymagać od asystenta.
Ponieważ pierwszy raz pracowałem na Broncolorze, musiałem osobiście ponosić sobie generatory, zakładać czasze i nauczyć się obsługi. Sprzęt naprawdę fajny, ale pewien problem sprawiło mi wyczucie tego jak świecą czasze. A była to kluczowa sprawa, gdyż całe oświetlenie zbudowane było na świetle odbitym od ścian. Od tego bowiem jaki mogliśmy zrobić blik na ścianie, zależało to jak ułoży się światło na fortepianie. Przy okazji wyszedł jeden problem, którego nie przewidziałem. Spodziewałem się, że powierzchnia cykloramy będzie gładka, a niestety nie była. W wielu miejscach była wyraźna faktura spowodowane wielokrotnym malowaniem i łataniem dziur. Gdy zaświeciliśmy w takim miejscu światłem bocznym, faktura była bardzo wyraźna i dokładnie tak odbijała się w fortepianie. Wyglądało to jakby lakier był nierówny i spękany.
W kilku ujęciach wykorzystaliśmy też wielkiego butterfly'a używając go jako mobilną ścianę. I tu też nie spodziewałem się, że tkanina będzie składała się z trzech części. Trzeba było tak manipulować nim, by miejsce łączenia tkanin nie odbijało się w newralgicznym miejscu, np. na środku logo.
Pierwsze ujęcie jak zawsze pochłonęło najwięcej czasu i kawy. Kolejne poszły już dużo szybciej, co wcale nie oznacza, że szybko. Każde przestawienie Whaletone'a wymagało pracy całej ekipy. Fortepian miał wprawdzie koła, ale przy wadze około 500 kg ( ! ) posiadał bezwładność godną wieloryba. W praktyce przejechanie nawet jednego metra wyglądało tak, że połowa ludzi go pchała, a druga połowa hamowała :) Potem za każdym razem wędrowaliśmy po całym studio z aparatem i podpiętym do niego Makiem Pro, by za chwilę stwierdzić, że jednak obrócimy fortepian o parę stopni, co skutkowało przesunięciem aparatu i kompa o parę metrów.
Mieliśmy cztery głowice do dwóch generatorów Broncolor, ale przez większość czasu używaliśmy tylko dwóch lub trzech. W zasadzie praca przypominała fotografowanie samochodu. Tylko, że w samochodach zawsze jest jakaś krawędź, przetłoczenie, które można wykorzystać by pokazać kształt, a tu praktycznie nie było nic, same zaokrąglenia. Nie mówię, że było beznadziejnie, zawsze mogło być gorzej, wystarczyłoby zrobić Whaletone'a w wersji chromowanej :) Ale nawet czarny sprawiał dużo kłopotów.
Teraz obrabiamy jeszcze zdjęcia. Dzięki temu przyglądam się dokładnie plikom z P65+ i niedługo będę mógł więcej powiedzieć na temat jakości tej przystawki. Wątpliwości jednak nie ma, to świetny sprzęt, ale... o tym kiedy indziej :)
Wróćmy do ostatniego dnia sprzed moich wakacji. Właściwie, to miałem wtedy już od dwóch dni leżeć na trawie pod jakimś czeskim zamkiem i delektować się chłodnym czeskim dobrem narodowym. Pojawiło się jednak zlecenie, dla którego postanowiłem opóźnić mój wyjazd. Mój dobry znajomy pracuje od jakiegoś czasu dla polskiego designera, Roberta Majkuta, fotografując wnętrza przez niego zaprojektowane. Kiedyś ja również zrobiłem dla niego jedną sesję wyjątkowego biurka pokrytego czarnym lakierem fortepianowym. Było robione na zamówienie dla bodajże pani prezes TVN. Taki mebel to koszmar fotografa, nie dość, że czarny, odbijający wszystko jak lustro, pełny zaokrągleń, to jeszcze z blatem wyłożonym matową skórą. Pomimo to, poszło mi wtedy bardzo dobrze i wszyscy byli zadowoleni.
Kumpel zaproponował mi byśmy zrobili tą sesję wspólnie. Temat mi pasował, a poza tym nie pracowałem jeszcze w Studiu Tęcza gdzie mieliśmy mieć do dyspozycji dużo fajnych zabawek dla fotografa, w tym aparat Phase One z przystawką P65+
Obiekt znów był czarny, błyszczący, okrągły i wielki. Ale tym razem było znacznie trudniej. Robert Majkut zaprojektował bowiem fortepian Whaletone kojarzący się z wielorybem, orką czy rekinem. Skojarzenia są tu zależne od kąta pod jakim patrzymy na niego.
Wyobraźcie sobie po prostu wielkie czarne jajo, odbijające wszystko co znajdzie się w okolicy, które musicie sfotografować, a poczujecie w czym jest problem. Z tego powodu mieliśmy właśnie fotografować w Tęczy, w Studio 1, które ma cykloramę z zadaszeniem, podobno jedyną taką w Polsce. Niestety, fortepian okazał się o kilka centymetrów za szeroki by wjechać do studia. Dostaliśmy więc do dyspozycji Studio 6, gdzie była normalna cyklorama, za to miejsca było pod dostatkiem.
Studio bardzo komfortowe, ze świetną obsługą, dobrą kawą i co tego upalnego dnia było najważniejsze, klimatyzacją :) Dwóch fajnych chłopaków Konrad i Marek, którzy niejedną sesję już widzieli, byli odpowiedzialni za sprzęt i bardzo chętni do pomocy. W zasadzie nie musiałbym sam nic robić. Ale oczywiście moja natura nie pozwala by stać i wydawać polecenia. Muszę sam wszystko dotknąć, pomacać i pokręcić. Dopiero gdy czuję sprzęt, wiem czego mogę wymagać od asystenta.
Ponieważ pierwszy raz pracowałem na Broncolorze, musiałem osobiście ponosić sobie generatory, zakładać czasze i nauczyć się obsługi. Sprzęt naprawdę fajny, ale pewien problem sprawiło mi wyczucie tego jak świecą czasze. A była to kluczowa sprawa, gdyż całe oświetlenie zbudowane było na świetle odbitym od ścian. Od tego bowiem jaki mogliśmy zrobić blik na ścianie, zależało to jak ułoży się światło na fortepianie. Przy okazji wyszedł jeden problem, którego nie przewidziałem. Spodziewałem się, że powierzchnia cykloramy będzie gładka, a niestety nie była. W wielu miejscach była wyraźna faktura spowodowane wielokrotnym malowaniem i łataniem dziur. Gdy zaświeciliśmy w takim miejscu światłem bocznym, faktura była bardzo wyraźna i dokładnie tak odbijała się w fortepianie. Wyglądało to jakby lakier był nierówny i spękany.
W kilku ujęciach wykorzystaliśmy też wielkiego butterfly'a używając go jako mobilną ścianę. I tu też nie spodziewałem się, że tkanina będzie składała się z trzech części. Trzeba było tak manipulować nim, by miejsce łączenia tkanin nie odbijało się w newralgicznym miejscu, np. na środku logo.
Pierwsze ujęcie jak zawsze pochłonęło najwięcej czasu i kawy. Kolejne poszły już dużo szybciej, co wcale nie oznacza, że szybko. Każde przestawienie Whaletone'a wymagało pracy całej ekipy. Fortepian miał wprawdzie koła, ale przy wadze około 500 kg ( ! ) posiadał bezwładność godną wieloryba. W praktyce przejechanie nawet jednego metra wyglądało tak, że połowa ludzi go pchała, a druga połowa hamowała :) Potem za każdym razem wędrowaliśmy po całym studio z aparatem i podpiętym do niego Makiem Pro, by za chwilę stwierdzić, że jednak obrócimy fortepian o parę stopni, co skutkowało przesunięciem aparatu i kompa o parę metrów.
Mieliśmy cztery głowice do dwóch generatorów Broncolor, ale przez większość czasu używaliśmy tylko dwóch lub trzech. W zasadzie praca przypominała fotografowanie samochodu. Tylko, że w samochodach zawsze jest jakaś krawędź, przetłoczenie, które można wykorzystać by pokazać kształt, a tu praktycznie nie było nic, same zaokrąglenia. Nie mówię, że było beznadziejnie, zawsze mogło być gorzej, wystarczyłoby zrobić Whaletone'a w wersji chromowanej :) Ale nawet czarny sprawiał dużo kłopotów.
Teraz obrabiamy jeszcze zdjęcia. Dzięki temu przyglądam się dokładnie plikom z P65+ i niedługo będę mógł więcej powiedzieć na temat jakości tej przystawki. Wątpliwości jednak nie ma, to świetny sprzęt, ale... o tym kiedy indziej :)
Tak wyglądają moje zdjęcia na stronie Roberta Majkuta
Komentarze
480 waży koncertowe D od Steinway'a a jest zauważalnie dłuższe ;)
Co prawda przemieszczanie jest upierdliwe, ale jak się popracuje trochę z nimi to spokojnie da radę w 3 osoby zapakować go na samochód i wypakować inne ;)
Tak czy inaczej. Niezły sprzęt. Mówię o przystawce.
Sam fortepian mi się nie podoba.