Przejdź do głównej zawartości

Kalendarz, którego nie zrobiłem

I bardzo dobrze, bo prawdopodobnie uniknąłem dzięki temu kłopotów. A wszystko zaczęło się w czerwcu...
Zadzwoniła do mnie szefowa ze znajomej agencji z prośbą o wycenę dużej sesji do kalendarza. Wielkie maszyny, piękne kobiety i bardzo ograniczony czas na sesje. Dosyć długo trwało nim ustaliliśmy w jaki sposób można taką sesję zrobić, a co za tym idzie jak ją wycenić.
Klient oczywiście zażądał oszczędności, musieliśmy więc parę rzeczy zmienić. Jako, że do wyznaczonego terminu sesji były jeszcze trzy miesiące, rozmowy i ustalenia były robione na spokojnie.   W końcu dostałem informację, że robimy zdjęcia, że właściwie wszystko agencja z klientem ustaliła. Jeszcze tylko takie tam drobiażdżki zostały do dogrania...
Ale im bliżej było do zdjęć, tym robiło się bardziej nerwowo, bo klient jakoś miał coraz to nowe pomysły. W końcu okazało się, że właściwie to potrzebuje nie 12 zdjęć, a 24. Ale przecież skoro już robię zdjęcie z modelką, to mogę zrobić drugie trochę inne i też je im dać....
Zdziwienie klienta, że istnieje coś takiego jak prawa autorskie było całkiem spore. Jakoś doszliśmy do porozumienia wreszcie i już, już miała być podpisana umowa.

I nagle dostaję maila z drukarni z prośbą o wycenę kalendarza. Z opisu zdjęć wynika dokładnie, że to ten sam klient. Dzwonię więc do agencji z pytaniem o co chodzi i czy wiedzą, że klient rozmawia też bezpośrednio z drukarnią. Oczywiście nie wiedzieli.
Nie ma w tym nic złego by sprawdzać kilka agencji czy drukarni i prosić o wycenę. Ale w tym przypadku agencja wykonała już sporą pracę na rzecz klienta i miała świadomość, że jest jedyną, która pracuje nad tym tematem. Napisałem "świadomość"? Chciałem napisać "złudzenie".

Jedynym rozwiązaniem dla agencji była krótka rozmowa z klientem i uświadomienie go, że w tym momencie wszystkie prace są wstrzymane do czasu podpisania umowy.
Minął miesiąc od pierwotnego terminu sesji i klient zadeklarował się, że w tym roku całość produkcji go przerosła, ale w przyszłym roku na 100% robimy tą sesję. Przyjąłem to oświadczenie z należnym spokojem graniczącym z niedowierzaniem.

I szybko okazało się, że miałem rację. Po kilku dniach zadzwonił mój telefon i miły pan zaproponował mi sesję zdjęciową do kalendarza. Tak. Macie rację, to znowu chodziło o ten sam kalendarz. Przeprosiłem grzecznie, że w tej chwili jestem na sesji i nie mogę rozmawiać ( co było zgodne z prawdą ) i obiecałem oddzwonić na drugi dzień. Wcześniej zadzwoniłem jednak do agencji. I znowu macie rację ! Agencja nic o tym nie wiedziała i miała pewność, że w tym roku klient nie będzie robił kalendarza.

Tak jak obiecałem, oddzwoniłem do miłego pana, by porozmawiać o kalendarzu. Ponieważ rozpocząłem rozmowę od stwierdzenia, że wiem już wszystko na temat zdjęć, a nawet już dawno temu zrobiłem im kalkulację, która oni zresztą zaakceptowali, to właściwie na tym nasza rozmowa się szybko skończyła. Pan okazał wielkie zdziwienie i prawdziwy smutek, gdy usłyszał, że moja wycena nie będzie się różniła od tej przedstawionej przez agencję  ( agencja nie kryła, że to ja mam robić zdjęcia ) i umówił się ze mną na spotkanie w przyszłym tygodniu. Było to miesiąc temu....


Powiem szczerze, że bardzo mnie wkurzają klienci, którzy kombinują i próbują jakiś dziwnych gierek. I jeszcze mają nas za kretynów, którzy w niczym się nie zorientują.
Podejrzewam, a nawet mam pewność, że gdybym zgodził się na współpracę z nimi, to miałbym całe mnóstwo nowych tematów na bloga :)



Komentarze

podaj nazwe firmy żeby bylo wiadomo z kim nie współpracować :)
gumiber pisze…
może za kilka pokoleń będzie lepiej :)
gacek pisze…
nie będzie, bo ludzka rzecz (cwaniacza?) szukać gdzie taniej ...co najwyżej można takich przestać traktować poważnie i jak napisał Artur "nie mieć złudzeń";
Sądzę, że jednym ze sposobów zabezpieczenia własnych interesów była by umowa przedwstępna z klauzulą gwarantującą odszkodowanie za wykorzystanie informacji, uzgodnień, pomysłów itd. w przypadku nie podpisania umowy...(i szczegóły zawsze na piśmie, w mailach itd.), ale to by jakiś prawnik musiał wymyśleć ;)
Paweł Bruczkowski pisze…
Cóż - normalka. Na codzień prowadzę agencję, ale nie reklamową, tylko eventową. Odchodzi dokładnie to samo - klienci po prostu kombinują. Dają tę samą imprezę do wyceny np. 40 agencjom (!!!) i próbują to ukrywać, albo proszą o wycenę i pomysły, a później dzwonią do zaproponowanego hotelu i usiłują nas ominąć, bo są przekonani że tak zaoszczędzą. Albo biorą pomysły jednej agencji i dają drugiej do wyceny. Jedno wielkie bagno!
mi się bardzo podoba współpraca między fotografem agencją i drukarnią to że jednak wszyscy się informują o takich sytuacjach żeby się nie władować na takiego klienta.

Popularne posty z tego bloga

Jestem za głupi czyli o sztuce nowoczesnej raz jeszcze...

Wracam powoli do normalnego trybu pisania codziennie.... mam nadzieję:) Rozleniwiłem się ostatnio, to fakt, za to spędzałem czas bardzo przyjemnie :) Jednym z efektów była wizyta w MOCAKu, czyli Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie . Miałem od dawna wielką ochotę zobaczyć to muzeum, głównie z powodów architektonicznych. I rzeczywiście, muzeum zachwyca. Nie ma tu mowy, byśmy mogli mieć kompleksy w porównaniu z innymi muzeami tego typu na świecie. Mimo swojego ogromu, budynek jest bardzo kameralny. Czysta forma architektoniczna pozwala na ekspozycje każdej możliwej formy sztuki.

Aperture vs Lightroom czyli test nieobiektywny

Przy okazji jednego z ostatnich postów na temat Aperture, jeden z czytelników o pseudonimie Kashiash, spytał, co zyska przechodząc z Lightrooma na Aperture. Uznałem, że to bardzo dobre pytanie, co najmniej tak samo ważne jak to, czy lepszy jest Canon czy Nikon. Wy oczywiście wiecie, co ja o tym sądzę :) Aby podejść do tematu solidnie, ściągnąłem trial Lightrooma, by zobaczyć, co się pojawiło nowego w czwartej wersji. Przyznaję się, że nie poświęciłem kilkunastu godzin na dogłębne poznanie wszystkich funkcji i mogę się mylić co do szczegółów. Aby było łatwo porównać oba programy, stworzyłem katalog z trzydziestoma zdjęciami i wgrałem do każdego z programów. Nie będzie to kompletny test, a raczej skupienie się na istotnych różnicach. Nie miejcie wątpliwości, że wychodzę z założenia o wyższości Ap, gdybym tak nie uważał, to nie używałbym go :) Postarałem się jednak znaleźć też wszystkie pozytywne cechy Lr. Ponieważ nie pracuję na nim, mogłem o czymś nie wiedzieć i przez to pominąć jak...

Spytaj Artura czyli biblioteki Aperture

Igi pytał się mnie już jakiś czas temu o synchronizację bibliotek w Aperture. Co jak co, ale o tym programie to lubię opowiadać :) Zacznę od początku. Zdjęcia w Aperture można przechowywać albo w bibliotece programu, albo w aktualnym układzie katalogów.  Dla zdecydowanej większości nowych użytkowników programu, pozostawienie zdjęć w ich dotychczasowych lokalizacjach wydaje się rozsądnym rozwiązaniem. Ja też oczywiście właśnie tak na początku zrobiłem. Myśl, że mógłbym wrzucić swoje bezcenne fotografie do jakiejś tajemniczej biblioteki, wydawała się zbyt szalona. Nie miałem jeszcze zaufania do Aperture i byłem przyzwyczajony by mieć dostęp do zdjęć z poziomu systemu.  Wrzuciłem więc wszystkie zdjęcia do Aperture, ale fizycznie zostawiłem w katalogach gdzie były do tej pory. Aperture po pierwszym uruchomieniu zawsze tworzy swoją bibliotekę gdzie są wszystkie możliwe informacje o zdjęciu, ustawienia, miniaturki, podglądy (jpgi o rozmiarach, które sami ustalamy). Na p...